Gdzie był redaktor? Co robiła korekta?! I co jarał tłumacz?!

Pytanie to pada za każdym razem, kiedy czytelnik zetknie się ze źle napisanym tekstem. Źle napisany tekst to jest taki, który zawiera błędy ortograficzne, stylistyczne, składniowe, interpunkcyjne, logiczne, rzeczowe i wiele innych. W ekstremalnych wypadkach – wszystkie naraz. Prawie każdy chętnie się mądrzy, cieszy jak głupi bateryjką, kiedy znajdzie literówkę, tylko – niestety – sam pisze „mimo, że”, „grafitti”, „3-ci”, „nie koniecznie” i długo tak jeszcze mogę, ale się powstrzymam. 

Dla autorów i czytelników redakcja i korekta to często jedno i to samo. „Przesyłam tekst do korekty”, piszą. Naprawdę chcecie tylko korekty? Nie pamiętam, który to aktor powiedział reżyserowi: „Oj, bo naprawdę zagram tak, jak pan chce”. Ale najpierw wyjaśnię, czym się różni redakcja od korekty.

 

Na czym polega redakcja?

Redakcja polega na wszechstronym opracowaniu tekstu i mertorycznym, i językowym. W ciągu wielu lat pracy miałam do czynienia z niewieloma tekstami, które wymagały  wyłącznie korekty. 99 procent z nich wymagało zarówno  redakcji, jak i korekty. Zatem redaktor nie może sobie pozwolić na skupieniu się tylko na błędach ortograficznych, gramatycznych i interpunkcyjnych. Musi też zwrócić uwagę na komunikatywność, spójność stylistyczną, logiczną i błędy merytoryczne. Redaguję teksty naukowe i uważam, że błędy merytoryczne są w nich szczególnie groźne – dla autora i dla wydawnictwa również.  Nawiasem mówiąc, często prośba o poprawienie błędu merytorycznego jest przez autorów traktowana jak osobista zniewaga.

To do redaktora należy podzielenie zdań wielokrotnie złożonych, ciągnących się nieraz na dwóch stronach, na krótsze. Albo podzielenie dużych zbitek tekstu na mniejsze akapity. To redaktor szuka synonimu dla uporczywie powtarzanego przez autora wyrazu.

Na czym polega korekta?

Korekta jest końcowym etapem żmudnego procesu redakcyjnego. Praca korektora polega na wyeliminowaniu błędów ortograficznych, interpunkcyjnych (zła interpunkcja jest chyba największym nieszczęściem w polskojęzycznych tekstach i niejednokrotnie czyni tekst zupełnie niezrozumiałym) i gramatycznych, które  – co zawsze może się zdarzyć – zostały przeoczone w czasie redakcji.

Korekty dokonuje się na ogół po złamaniu przez studio DTP zredagowanego już tekstu. Na tym etapie korektor może wskazać błędy, jakie powstały na skutek składu i łamania kolumn (tego rodzaju błędy są nie do uniknięcia), opuszczenia słów i całych wierszy, a także ich powtórzeń.

Korekta, dokonana już po złożeniu tekstu, nie zajmuje się poprawieniem stylu,  spójnością kompozycyjną i błędami merytorycznymi. Krawiec z płaszcza typu dyplomatka nie zrobi peleryny, a tynkarz nie wyprostuje krzywo postawionych ścian.

Co to jest korekta autorska?

To uzupełnienie korekty redakcyjnej. Ma na celu sprawdzenie przez autora, czy zmiany przeprowadzone w trakcie redakcji i korekty nie naruszyły treści jego tekstu w sposób, który jest przez niego nie do zaakceptowania. Korekta autorska jest konieczna, ale to tylko uzupełnienie prac dokonanych przez redakcję (wydawnictwo) i nie może służyć autorom do zmieniania tekstu w nieskończoność w celu osiągniecia doskonałości. Autorzy, którym co i raz przypomina się coś niezwykle ważnego (co okazuje się na ogół jakimś bzdetem), to przekleństwo wydawnictwa. Zapiszcie się na jogę i tam dążcie do perfekcji.

Praca redaktora i korektora (na wydruku) wygląda tak.

Jak pisze Ula Łupińska: Proces wydawniczy jest żmudną pracą wielu osób i na każdym etapie może dojść do niedociągnięć. Redaktor nie dostrzeże absurdów w tekście, pierwszy korektor mimo to odwali świetną robotę (choć po części nie swoją), lecz przyjdzie drugi korektor i to wszystko zniweczy. Albo w ogóle nie będzie drugiej korekty! Jeszcze w międzyczasie autor nie zgodzi się na większość poprawek, a na koniec przyjdzie zmęczony składacz, który z gapiostwa pominie parę zmian… Po tym wszystkim książkę jednak uda się złożyć, grafik przygotuje piękną okładkę, a że nie zauważy literówki, którą zrobił w nazwisku autora? Przecież nie od tego on jest… I kogo wtedy się obwini?”.

Popatrzcie tutaj: klik-klik

Wiecie, dlaczego tak się stało? Bo tej strony nikt nie dał do korekty. Bo wszyscy są strasznie mądrzy i znają się na wszystkim. Bo lekceważą tę pracę. Bo czas goni. Ile razy widziałam błędy na okładkach (szczególnie na grzbietach książek)! Gdzie był korektor? Zapewne tam, gdzie należy, tylko nikt mu tej strony nie dał do przeczytania. O, przepraszam – często spotykam się ze sformułowaniem „rzuć okiem”. No więc to nie jest praca, w której wystarczy rzucić gałką oczną.

Dlaczego dobry redaktor czasami coś przeoczy?

„Komisarz Wasiak, nobliwy pan ze stuletnim zegarkiem z dewizką po przodku zawieszonym przy kamizelce, poszedł na poranną mszę” (Joanna Szwechłowicz, Tajemnica szkoły dla panien).

To zdanie jest przykładem najtrudniejszego do namierzenia typu błędów. Kiedy się je czyta – wiadomo, o co chodzi. To raz. Dwa. Autorka nieźle pisze –jej narracja jest płynna, ma rytm, stosuje podmiot domyślny. Jeśli redaktora ta narracja poniesie i da się wciągnąć jako czytelnik – może coś przeoczyć. O podobnym mechanizmie opowiedział mi znajomy terapeuta: kiedy opowieść klienta za bardzo go wciągnie, zacznie być ciekaw „co było dalej“, wypytywać o szczegóły – wychodzi z butów profesjonalisty.

Tłumacz – kolejny chłopiec do bicia

Jeżeli tekst (albo książka) był tłumaczony, to chłopcem do bicia staje się tłumacz. Znakomicie pisze o tym Marceli Szpak, bardzo polecam cały tekst.

„Gdyby mu opowiedzieć, ile faktycznie osób pracuje nad przekładem pojedynczego tekstu, że trzeba brać pod uwagę minimum cztery opinie: autora, tłumaczki, redaktora, korektorki, pewnie krytykowałby tłumaczenia, twierdząc, że wydawnictwo zawaliło. Utarło się jakoś tak, że autor zawsze pozostaje najmniej podejrzanym twórcą błędów w tekście, a że jacyś winni być muszą, to obrywa się najczęściej tym, którzy tekst przetłumaczyli”.

A gdzie naprawdę był redaktor?

Ten tu konkretny redaktor był na mentalnej Czukotce.

Poza tym wziął udział w szkoleniu podstawowym i zaawansowanym „Profilowanie nieujętych sprawców przestępstw agresywnych” i może być profilerem. Dla odpoczynku od profilowania zboków oglądał kryminały oraz czytał kryminały. Ta ostatnia aktywność zaowocowała silną frustracją.

Nie będę próbowała tego ująć po swojemu, znakomicie to zrobił cytowany wyżej Marceli Szpak:

„Nadmiar wiedzy na temat literatury zepsuł mi przyjemność czytania, nadmiar wiedzy o filmach zepsuł mi przyjemność oglądania, nie chcę, by nadmiar wiedzy muzycznej zepsuł mi przyjemność słuchania, odebrał momenty zachwytu prostymi lub skomplikowanymi pomysłami, by wiedza zmuszała mnie do skupiania się na czymś innym niż emocjonalny efekt, jaki wywiera na mnie dane dzieło”.

Jak ja go rozumiem!

Dajmy na chwilę spokój redaktorowi, korektorowi i tłumaczowi. Spytajmy o coś innego.

Gdzie był, co robił i o czym myślał autor, kiedy pisał?

Tak, teraz będzie część tragiczno-rozrywkowa. Cytaty z przeczytanych przeze mnie kryminałów. Dla większej czytelności rezygnuję z cudzysłowów, poszczególne cytaty wyróżniam punktorami.

  • Na twarzy Magdy zagościł strach.
  • Była słodką blondynką, która pod płaszczykiem naiwności skrywała przebiegłego taktyka.
  • Skoro nie ma dowodów, powinna pani to zostawić ich sumieniu. Zająć się własnym życiem, a nie rozgrzebywać starych spraw – westchnął.
  • Eliza Fal weszła do pokoju nauczycielskiego, wachlując się solfeżem, i ciężko dysząc, opadła na krzesło. (Derekcja pragnie uświadomić czytelnikowi, ze solfeż na ogół jest formatu książki i Katarzyna Bonda, która jest autorką tego zdania, była w sumie dla swojej bohaterki bardzo łaskawa: Eliza Fal była bowiem harfistką i Bonda mogłaby ją zmusić do wachlowania się za pomocą harfy).
  • Apartament w Hotelu Gołębiewski był urządzony jak nakazują normy. Bezpłciowo i wygodnie, ze szczyptą luksusu.
  • Kobieta zapaliła kuchenkę gazową.
  • Dwie czarne kasety, które niosła, wydawały się dla nich na wagę złota.
  • Dyrektor usiadł i zamienił się w słuch.
  • Podinspektor wypadł z solarium jak burza, klnąc pod nosem najwulgarniej, jak potrafił.
  • Poczuł, jak po jego ciele rozchodzi się upojne ciepło zadowolenia.
  • Na pożegnanie Elwira Poniatowska podała mu dłoń jak do całowania. Udał, że nie zrozumiał jej gestu. Uścisnął ją po męsku i zawrócił. (Jest tu wiele różnych błędów; zwracam Państwa uwagę na formę „do całowania” zamiast „do pocałowania”. Zaprawdę, powiadam wam, redaktor zabije autora w jakimś kryminale. Mógłby też zamknąć taką pisarkę i torturować, żeby pisała po ludzku. Chociaż podobny motyw już jest w „Misery”.)
  • Nie trzeba było wiedzy meteorologa, by wiedzieć, że za chwilę lunie.
  • Znał doskonale każde osiemnaście kilometrów kwadratowych powierzchni tego budynku. (Komisariat o powierzchni 18 km2! W dodatku „każde” sugeruje, że jest ich jeszcze więcej).
  • Szef bowiem był nikczemnego wzrostu, który próbował zniwelować butami na grubych podeszwach, lecz niewiele to dawało. (Rzeczywiście, podwyższanie przez niwelowanie jest słabe. Z drugiej strony – co szkodzi poróbować i próbować tego samego).
  • Mimo to Kolarski podczas jednej z policyjnych gali, na oczach blisko kilkuset kolegów z województwa śląskiego, zdecydował się oświadczyć.
  • Uśmiechnął się do siebie i wspiął na czwarte piętro.
  • – Co słychać? – powiedzieli jednocześnie i wybuchli śmiechem.
  • Rosjanka była w mniemaniu Elwiry bodaj najtwardszą kobietą, jaką kiedykolwiek lekarka spotkała. Pochodziła z Syberii, a karierę zrobiła w Polsce. Jej trzeźwy osąd sytuacji często pomagał Elwirze uporać się ze swoimi emocjami. Teraz jednak lekarka poczuła, że koleżanka przesadzila w swoim cynizmie. (…) Elwira najpierw spojrzala na nią, jakby zobaczyła ducha, potem zaś wybuchła nienaturalnym, Hałaśliwym śmiechem. (…) Dostała niekontrolowanej głupawki i przez kilka minut nie była w stanie przestać się śmiać. (W tym fragmencie nie ma ani jednego podmiotu domyślnego, co jest charakterystyczne dla tabloidów).
  • Na małym rondzie niefrasobliwie zajechał drogę kanarkowemu fiatowi punto, którego kierowca zaprotestował przeciwko tak jawnemu łamaniu przepisów głośnym klaksonem”.
  • Powstawało tu osiedle dla średniej klasy zamożności. Na razie jednak nie przypominało w niczym billboardu przy szosie”.
  • – Zapraszam – zwróciła się do niego obcesowo. (Zupełnie jak u Magdaleny Samozwaniec: „Przestraszyłeś mię pan! – rzekła odważnie”. Tylko że Samozwaniec była świadoma tego, co pisze).

Poza tym bohaterka była ubrana w ostatni SZYK MODY. Teraz być może rozumiem: mój telefon wprowadza takie poprawki. PISAŁA Z TELEFONU.

Każdy, kto uważa, że Bondzie pomoże mityczna korekta, jest w tak zwanym mylnym błędzie. To autor odpowiada za to, co napisał. Nie redaktor, korektor, tłumacz i inni. AUTOR. Czytał wersję ostateczną, podpisał się nazwiskiem. Może się nie zgodził na poprawki (to się zdarza, naprawdę). To on spłodził te potworniaki. Redaktor nie jest od tego, żeby pisać za autora. Zresztą po redakcji tekstu z takiego rodzaju błędami ja na przykład nie jestem w stanie przeczytać nawet programu telewizyjnego.

Jak to się dzieje, że w kraju, w którym niezwykle popularna jest strona „Nie czytasz – nie idę z tobą do łóżka”, w którym co drugi pasażer w komunikacji miejskiej czyta książkę (co jest moim zdaniem straszne dla oczu – zmienia się światło, autobus podskakuje) z takim stylem pisania autorka zostaje okrzyknięta królową kryminału? Mam taką hipotezę, że czytelnicy rozumieją, o co jej chodzi. Po prostu pisze ich językiem.

Cieszcie się wszyscy, którzy nie możecie się dopchać do książek Bondy w swojej bibliotece. I zejdźcie z redaktorów.

Ilustracja otwierająca: Godzinki Henryka VIII, Francja, Tours, ok. 1500 r., fol. 186v; The Morgan Library & Museum (MS H.8)

30 Komentarze: “Gdzie był redaktor? Co robiła korekta?! I co jarał tłumacz?!

  1. Bonda została okrzyknięta królową kryminałów, a nie poprawnej polszczyzny, więc nie rozumiem zdziwienia.

    1. Pojęcie literackiej polszczyzny nie wzięło się z powietrza. Gonimy dzieci do czytania książek między innymi po to, by w najprostszy i najmilszy sposób uczyły się tworzyć wypowiedzi pisemne. Książki muszą być napisane literacką polszczyzną. Jeśli ktoś sprawnie wymyśla intrygi, a poprawną polszczyzną nie włada, niech pisze w parze z osobą władającą poprawną polszczyzną.
      A nad poprawnością tej polszczyzny powinien czuwać redaktor.

  2. @ Natalia Nie podzielam tej opinii. Treść i sposób, w jaki zostaje ona przedstawiona stanowią integralną całość. No, chyba że przyjmiemy perspektywę tego kronikarza, co to o którymś królu Francji napisał „Nie spodobało się Bogu, żeby posiadł trudną sztukę pisania i czytania”.

  3. Byłabym niezmiernie wdzięczna za wyjaśnienie, co jest nie tak ze zdaniami: 1) o hotelu Gołębiewski (chodzi o „bezpłciowo”?); 2) o podinspektorze i solarium; 3) o cieple zadowolenia; 4) o Kolarskim i gali (chodzi o dopełniacz l.mn. – „gali” zamiast „gal”?); 5) o wspinaniu się na czwarte piętro; 6) jakie są pozostałe błędy w zdaniu o Elwirze i całowaniu?

    1. 1. Hotel Gołębiewski. Teoretycznie wszystko jest w porządku, ale to jest śmieszne i jednak wewnętrznie sprzeczne. Jak bezpłciowy – to jednak nie luksusowy. Na czym polega szczypta luksusu? Z pierwszego zdania wynika, że normy urządzania wnętrz hotelowych właśnie coś takiego nakazują: bezpłciowowść, wygodę i szczyptę luksusu. Nie sądzę, żeby tak było. Poza tym brakuje przecinka w pierwszym zdaniu.
      2. Inspektor wypadający z solarium. Dwa razy „jak”, które okradają się nawzajem z aktywności. Polski repertuar przekleństw nie prowadzi w światowej czołówce i budzi się we mnie ciekawość, że może jakichś nie znam. A tu nic. Poza tym to zdanie jest trochę w stylu Chmielewskiej, a kryminał Bondy w zamierzeniu nie jest śmieszny, więc to zdanie wyskakuje z całego kontekstu jak filip z konopi indyjskich.
      3. Kolarski na gali. Tak. Analogicznie – w jednej z sal, a nie: w jednej z sali.
      4. Ciepło zadowolenia. Grafomania. Być może jakoś dałoby się to zdanie uratować, wykreślając „upojne”, które samo w sobie pasuje do kryminału, jak pięść do kolana.
      5. Wspiął się na czwarte piętro. Teoretycznie zdanie jest w porządku, a w praktyce jednak nie bardzo. Najpierw Kolarski się uśmiechnął (ta czynność trwa krótko) i zaraz po tym się wspiął aż na czwarte piętro (co na pewno nie trwało krótko). Poza tym to „wspiął się” brzmi jak wyczyn – wspiął się na Mount Everest na przykład. Dlaczego się wspinał na to czwarte piętro, zamiast po prostu na nie wejść?
      6. Na pożegnanie Elwira Poniatowska podała mu dłoń jak do całowania. Udał, że nie zrozumiał jej gestu. Uścisnął ją po męsku i zawrócił. W drugim zdaniu „jej” sugeruje, że nie zrozumiał gestu Elwiry Poniatowskiej – i to jest w porządku. Ale w trzecim „uścisnął ją po męsku” – czyli dalej tę samą Elwirę, a nie jej dłoń.

  4. mój boże! dziękuję za ten wpis. bo ja już czasem nie jestem w stanie spłodzić poprawnego zdania, gdy się zmagam z kolejnym „autorem”. natomiast pana wróbla czyli szpaka kiedyś umaję. nikt nie byłby w stanie ująć tego trafniej.

    1. Większość autorów, z którymi mam do czynienia, jest całkiem w porządku, ale przyznaję, że po redakcji niektórych tekstów mam wstręt i do czytania, i do pisania.

  5. Bardzo dziękuję za ten artykuł :) Czytałam dwie książki Bondy, przy czym drugą w nadziei, że pierwsza była wpadką. I po tej lekturze często zadaję sobie pytanie, jakim cudem nikt nie zauważa, że ta kobieta tak bełkocze, że pisze miejscami jak grafomanka, że ma w głębokim poważaniu dobry styl. Jakim cudem redakcja tego nie poprawia? Jakim cudem czytelnicy to trawią?
    Jaka to ulga, że nie tylko ja to widzę.
    Albo wszyscy dobrzy redaktorzy wymarli, albo Bonda nie pozwala sobie poprawiać – bo niestety, wielu polskich autorów wielbi absolutnie każde słowo, które wypłynie z ich umysłu. A nie sądzę, żeby przy takich nakładach wydawca się jej postawił. W końcu skoro ludzie kupują, to po co poprawiać? Ja na miejscu redaktora Bondy wstydziłabym się pod tymi książkami podpisać.

    1. Wydaje mi się (ale to tylko intuicja), że jej pierwsze książki nie miały żadnej redakcji, ale być może miały korektę. W następnych jest trochę lepiej, więc chyba został zatrudniony redaktor. Wydawnictwo o ugruntowanej dobrej opinii raczej nie pozwoli sobie na wydanie pozycji, która nie przeszła przez ręce redaktora.

  6. Uhm, tak. Dostałam ostatnio taką jedną książkę, pisaną przez dwie autorki. Jej cechą charakterystyczną jest przeskakiwanie narratora pomiędzy pierwszą a trzecią osobą, co scenę, a czasami co akapit. Podejrzewałam, że książka zaczynała jako RPG, w rozmowie z autorkami potwierdziłam te podejrzenia, ale kiedy zwróciłam uwagę na to miotanie narratorem, dostałam odpowiedź, że „książka przeszła kilkadziesiąt redakcji i kilka korekt”. Aha, aha…
    A potem cała ta konwersacja znikła z fanpejdża, nikt przecież nie będzie zarzucał niedoskonałości Dziełu Życia, c’nie.
    (Wytłumaczenie mojej koleżanki na „kilkadziesiąt redakcji” – „Zajrzałam do tekstu kilkadziesiąt razy i za każdym coś poprawiłam”.)
    No ale książka została wydana w Novae Res, a czy tam w ogóle mają jakąś redakcję… Korektę pewnie tak, bo przecinki są na swoich miejscach, ale żadna korekta nie wyłapała np. uporczywie pojawiających się form w rodzaju „wyszeptuję”.

    Jeśli ktoś byłby zainteresowany, co to za dzieło, zapraszam na recenzję :)
    http://notatki-na-marginesie.blogspot.com/2017/07/glatwa-przeznaczenia-czyli-gdzie-byas.html

    1. To zajebiste dzieło, z którym autorki stały na imprezie „Bazyliszek” nie mogło jakoś znaleźć nabywców i one były przekonane, że to z powodu tego, „że jest grube”. Osoba, która to widziała na własne oczy powiedziała mi, że aż było jej ich żal.

      1. No bo, kurde, jest grube. Ponad 800 stron. W dodatku akcja jako taka zaczyna się gdzieś około pięćsetnej, a wcześniej trwa tylko kontredans wokół łoża bohaterów.
        Co najlepsze, jakby tam wyciąć ze 3/4 tekstu, a pozostałą 1/4 jeszcze raz porządnie przepisać, naprawdę coś z tego mogłoby być. A tak dostajemy rozciągnięte na kilkanaście stron opisy kupowania truskawek, czy na kilkadziesiąt – pobytu bohaterki w spa (tak, w spa, inaczej tego się nie da określić, choć oczywiście świat przedstawiony to takie umowne średniowiecze, jak to zwykle w powieściach fantasy).

        1. W dalszym ciągu jakoś żal mi tych autorek, które włożyły w to mnóstwo pracy i, jak podejrzewam, należą do tej kategorii ludzi, którzy są przekonani, że jeśli napiszą książkę, to zmieni się całe ich życie.

          1. Cóż, mają bardzo aktywny fanpejdż, na którym zbierają mnóstwo ochów i achów, wiele zachwyconych recenzji z blogów książkowych (tych niezachwyconych nie linkują zapewne) i 8 gwiazdek na LC. W sumie można odnieść wrażenie, że mnóstwo ludzi uważa ich powieść za ósmy cud świata… O „Bazyliszku” też zamieściły bardzo entuzjastyczny wpis. Nawiasem mówiąc, ciekawa jestem, jak Novae Res podchodzi do dystrybucji swoich autorów, bo mam wrażenie, że tutaj całością działań zajmują się one same, a wydawnictwo ograniczyło się do wydrukowania, a co dalej, to kicha i pluje.
            Zastanawiam się, z czego wynika taki szczery entuzjazm wielu czytelników (a jeszcze częściej -niczek) wobec książek, które są w taki czy inny sposób słabe, niedopracowane, czy po prostu złe (fenomen nie tylko KP, ale Zmierzchu, Greya czy Katarzyny Michalak). Na jaką potrzebę odpowiadają te książki. Czy chodzi tylko o to, że uczucia i seks sprzedadzą wszystko?

      1. @ Katarzyna Sobolewska Przeczytałam cały artykuł i chciałam Pani pogratulować. Są w nim wszystkie te problemy, z którymi na co dzień zmagam się, redagując podobne teksty (dotyczą ochrony dziedzictwa, ale z przytoczonych cytatów widzę, że tematyka jest bardzo podobna – kończyłam zresztą podyplomowe studia muzealnicze). Ale mamy tu jeszcze jedną sprawę: recenzentów. Recenzenci potrafią się skupić na przecinkach (bardzo zresztą wybiórczo), a kompletnie pominąć te kwestie, o których Pani pisze.

  7. Bonda jest koszmarna, nie umie pisać i jest wtórna, wszystko znajdziemy u innych, wcześniej wydanych autorów, a tekst świetny

  8. A ja się zastanawiam: co zrobić, żeby umieć szybko wykryć takie błędy w tekście, żeby narracja nie „ponosiła” (młodego) redaktora? Usłyszałam ostatnio, że wystarczy więcej czytać. Ale co czytać, skoro wychodzi teraz mnóstwo takich koszmarków? Czy dla młodego pokolenia redaktorów nie ma już nadziei? ;)

    1. To jest dobre pytanie, ale nie jestem pewna, czy jest na nie dobra odpowiedź:) Wiem na pewno, że podczas redakcji mam włączony jakiś inny tryb uwagi, dzięki któremu koncentruję się na jednym zadaniu – na redakcji. Z tekstów, które redagowałam – nic nie pamiętam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *