Inspiracje i przydasie: Lucy Edge – „Najgorsza w szkole jogi”

Nie czytam beletrystyki, a po „Najgorszą w szkole jogi” sięgnęłam w drodze absolutnego wyjątku, ponieważ któregoś dnia to ja się okazałam najgorsza w szkole jogi. Wszyscy wszystko dookoła mnie robili, a ja – nic. Nie, żebym się porównywała, ale jednak jakoś głupio. Obok mnie dwie kobity mniej więcej w moim wieku, a też śmigały te świece, mostki i stały na głowie, dla rozrywki jeszcze stojąc na tej głowie nogami machały jak Edward Nożycoręki swoimi szczypcami. A mnie tylko wychodziła pozycja trupa. Następnego dnia zorientowałam się, że pomyliłam wtorek z piątkiem i trafiłam na grupę zaawansowaną.  W sumie nie byłam zdziwiona; nie od dzisiaj wiem, że żyję poza czasem. Chociaż nie wiem, czy to jest jakiś krok do oświecenia.

Z recenzji wynikało, że bohaterka, pracująca w agencji reklamowej, chciałaby nie być najgorsza w szkole jogi, osiągnąć oświecenie i ciało jak precel, znaleźć chłopa i sens życia. W tym celu rusza do Indii.

Jeśli nie oczekuje się czegoś więcej niż w powyższym opisie, to jest to miła, niewymagająca wakacyjna lektura do drinka z palemką, jogiczna Bridget Jones, dość infantylna, szwendająca się od aśramu do aśramu i od szkoły jogi do szkoły jogi jak po galeriach handlowych. Co może być irytujące (dla mnie było)? To, że z jednej strony bohaterka jest bezrefleksyjną niezabudką-dzidzibudką, z drugiej jednak pewne elementy książki (na przykład tytuły rozdziałów albo utopione w narracji informacje) powodują, że rzecz jest niespójna. Żeby nazwać rozdział o jodze według B.K.S. Iyengara „Rozciągnijcie górne powieki”, a o Osho – „Poczujcie tę wilgoć”, trzeba jednak trochę inteligencji i dystansu.

Albo taki fragment:

– Artykuł jest słuszny – zgodził się ze mną Joseph. – To bardzo niestety, że joga przychodzić przez zachodnia dominacja. Ale ja się cieszyć, że młody kobiety robić asana. Prawdę powiedząc, dużo stary kobiety lekceważyć ćwiczenie. A bogaty kobiety grubieją. Może robić w domu hatha joga, łagodny asana i pranajama, ale nie chodzić codziennie na kurs jak zachodni. (…)

– A biedni? – spytałam. – Czy w ogóle praktykują jogę?

– Na wsi biedni kobiety nigdzie nie chodzić, zawsze ciężko pracować. Ciężko pracować. Dużo kobiety rozbijać kamienie. A ich mężowie pewnie pić.

Widziałam te drobne kobiety, ze skórą pociemniałą i stwardniałą od słońca, jak pracowały na placach budowy, nosząc na głowie zaprawę. Przez cały dzień mieszały beton, a oprócz tego wykonywały wszystkie prace domowe. Były zbyt zajęte walką o przetrwanie, żeby rozkładać błękitną matę, nawet gdyby mogły sobie na nią pozwolić.

Spytałam Josepha, czy sam nadal praktykuje.

– Po pracy za bardzo zmęczony, tak samo jak każdy Hindus. Kiedy jest pora na joga, my jedziemy do pracy. Nowoczesne życie musi być bez joga. Joga musi być co dzień. Trzeba wstawać przed wschód słońca, robić część w łazience, a potem pudźa i asana. Wszystko ma konkretna pora. Jak się robi joga w życiu, to nie trzeba doktora. Ale nie możemy tak robić w nowoczesne życie, bo mamy praca.

Podobnego zdania był przystojny i inteligentny urzędnik rządowy, z którym jechałam do Madrasu (…):

– Nie ćwiczymy jogi w zachodnim stylu w dużych grupach na kursach. Część Hindusów jest pod opieką jakiegoś nauczyciela, ale grupy są małe albo chodzi się na indywidualne zajęcia. Częściej praktykujemy jogę w domu, ćwiczymy mniej asan, a więcej medytujemy. Poza tym robimy oddechy i odprawiamy pudzie. Korzystamy z jogi w sensie umysłowym, dla jasności widzenia i mądrych wyborów. To część naszego codziennego życia, o ile praca nam nie przeszkadza. Ja sam staję na głowie jak nasz Nehru. Wracam wieczorem do domu i nogi w górę, głowa w dół. A potem piję gin z tonikiem.

Ciekawa byłam, czy mój ojciec dałby się przekonać do „nogi w górę, głowa w dół” przed wieczorną szklaneczką ginu. Chyba raczej nie.

– Większość uczniów ćwiczy jogę w ramach zajęć pozalekcyjnych – ciągnął Kedarnarth. – Ale potem rezygnują. Nie da się pogodzić jogi z pracą.

Opowiedziałam mu o moim miesięcznym kursie w Madrasie.

– Zanim Zachód zaczął się interesować jogą, traktowaliśmy ją jak coś oczywistego – odpowiedział z zastanowieniem, głaszcząc się po brodzie. – Ale Zachód stworzył w Indiach nowy rynek jogi. Co najwyżej 30 procent Hindusów ćwiczy jogę, ale mniej niż jeden procent praktykuje na poważnie. Niektórzy zarabiają na jodze niezłe pieniądze, głównie ucząc cudzoziemców. Przed sprytnymi ludźmi otwiera się wiele handlowych możliwości. Sprzedawanie jogi Europejczykom to niezły interes.

Jeśli spojrzeć na aśramy i szkoły jogi, po których wędruje bohaterka, jak na kręcenie lodów w ekstremalnych warunkach pogodowych, to jest to bardzo interesujące.

Końcowy wgląd jednak rekompensuje wszystkie niespójności.

„Zmiana jest niemożliwa, jeżeli uciekamy przed swoją naturą. Niestety, kiedy człowiek wyrusza w podróż, musi też zabrać samego siebie. Może gdybym zaakceptowała siebie taką, jaka jestem, i nie starała się zostać Boginią Jogi, poczyniłabym jakieś postępy. Ze zdziwieniem zauważyłam, że osoby, które mnie najbardziej zainspirowały — MP, Pan Gościnny, Henri, uczniowie Menaki z KYM — były tak zwanymi zwykłymi ludźmi: kelnerami, pracownikami kolei, urzędnikami, krawcami, masażystami, nauczycielami. Georg Feuerstein powiedział kiedyś, iż jego zdaniem im bliżej człowiekowi do samourzeczywistnienia, tym bardziej zwyczajny się staje”.

Aczkolwiek jestem pewna, że aby spotkać Wielkich Przypadkowych Nauczycieli, wcale nie trzeba  jechać do Indii. Wystarczy być uważnym i otwartym na tych ludzi, których spotyka się u siebie. Po pięciu miesiącach włóczenia się po miejscach sprzedających jogę, Lucy postanawia wrócić do Londynu:

„Skreśliłam więc ze swojej listy kolejne szkoły jogi – miałam już wszystko, czego mi potrzeba, nie musiałam już chodzić na zakupy – postanowiłam wracać do Londynu, do Kawowych Guru. Dobrze wiedziałam, co mi powiedzą: czy wreszcie dotarłam do swojego wewnętrznego guru? Tego, który mówi: bądź zadowolona z tego, co masz. Tego, który mówi, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki, musimy jedynie wejrzeć w siebie. Tego, który mówi, że doskonałość jest w niedoskonałości. Tego, który mówi, żeby rozmawiać z ludźmi w pociągach. Tego, który mówi, żeby jeść orzeszki w czekoladzie i czuć błogość. Który mówi, żeby posiadać tylko to, co konieczne, a konieczne mogą być też ładne ciuchy, chociaż nie wszystkie muszą mieć metkę od Josepha. Który mówi, że życie polega na utrzymywaniu delikatnej równowagi pomiędzy piciem kolejnych kubków ajurwedyjskiej herbaty na uspokojenie wata i staniem w pozycji drzewa, a przewracaniem się po pinot grigio”.

Reasumując: może być. Zwłaszcza jeśli kogoś irytuje Marek Aureliusz. Lucy Edge jest bliżej życia.

Ilustracja otwierająca: psiasana – upierdliwy pies w poprzek maty

 

 

4 Komentarze: “Inspiracje i przydasie: Lucy Edge – „Najgorsza w szkole jogi”

  1. Szanowna Pani!

    Właśnie odkryłam Pani bloga dzięki linkowi na Nowych Peryferiach i rzec muszę, że jak to mówią „uczyniłaś pani mój dzień”. Jako dawna czytelniczka Filipinki, od niechcenia ćwicząca jogę oraz nielubiąca natłoku czegokolwiek nie mogłam lepiej trafić. Dziękuję!

    1. Bardzo mi miło, w przyrodzie jest jakaś równowaga – Pani komentarz również mi zrobił dzień (w sumie popołudnie).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *