Książka – rozczarowanie. Polecana na blogach modowych jako alfa i omega, była tylko miłym, odmóżdżającym przerywnikiem od wstrząsających „Ginekologów” Thorwalda i przyjemnym urozmaiceniem u fryzjera, aż farba złapie. Osłodą jest mi fakt, że kupiłam ją używaną, co nieco potaniło jej koszta.
Autorka tekstu, Nina Garcia, urodzona w Kolumbii, mieszkająca obecnie w Nowym Jorku, jest znaną jędzowatą jurorką w programie telewizyjnym Project Runaway. Pracowała w niemal wszystkich liczących się domach mody i branżowych czasopismach, począwszy od Marca Jacobsa, po pisma Elle i Marie Claire. Autorem ilustracji jest Ruben Toledo, kubańsko-amerykański artysta, mieszkający w Nowym Jorku.
Być może to z racji mojego wieku książka niczym mnie w sumie nie zaskoczyła. Ja po prostu wiem, że kostium bikini niekoniecznie każdy musi mieć w szafie (nawet lepiej, żeby niektórzy nie mieli i nie nosili), że o idelo aspektach posiadania futer nie wspomnę. Jeśli ktoś nie chadza na przyjęcia koktajlowe, to nie musi mieć pierścionka koktajlowego, a jak chodzi, to go też nie musi mieć. Bransolety – kółka czasem wyglądają nieźle, ale są takie nadgarstki, z których spadają (jak na przyklad moje). Poza tym nie bardzo lubię, żeby mi ktoś mówił, co muszę, ponieważ – jak mówił pewien wykładowca akademicki swoim studentom – muszę się tylko wysrać i umrzeć. Tymczasem każdy wie, co muszę – na przyklad „20 potraw, które musisz ugotować w listopadzie”. Całym swoim życiem udowadniam, że gotowanie to ostatnia rzecz, jaką muszę. Podobnie – nie muszę i nie mam szpilek w swojej szafie i nie zamierzam tego zmieniać.
Jednak komuś, komu dopiero zaczyna kiełkować w głowie myśl o stworzeniu sobie szafy kapsułkowej i marzenie o posiadaniu swojego własnego stylu, ta książka może pomóc. Być może.
Co ratuje tę książkę. Dowcip (od czasu do czasu) i ilustracje.
Na przykład.
„A kiedy dziewczyna wyrusza na miasto, najlepiej będzie, gdy włoży do torby parę baletek, ponieważ każda stylowa kobieta dobrze wie, że kiedy słońce się zniża, obcas się podwyższa, a jak nas uczy prawo ciążenia, wszystkie rzeczy muszą kiedyś opaść”.
„Turkusy same w sobie są bardzo szykowne, i podobno mają właściwości uzdrawiające. Z całą pewnością za każdym razem, kiedy je mam na sobie, czuję się lepiej”.
„Jednakże sweter chłopaka był częścią naszej garderoby na długo przed stylem grunge, i pozostanie jeszcze długo po nim. Pewnie dlatego, że żadna rzecz wyglądająca na ukradzioną z szafy Twojego chłopaka nigdy nie wyjdzie z mody”.
„1994. Madeleine Albright spotkała się z ministrem spraw zagranicznych Iraku, który wcześniej nazwał ją żmiją. Pani sekretarz stanu, ubierając się na to spotkanie, przypięła do sukni broszkę w kształcie jadowitego gada owiniętego wokół gałęzi”.
Jest jeszcze coś. Być może komuś skoncentrowanemu wyłącznie na modzie nie przeszkadzają takie wtopy tłumacza (i chyba braku redaktora i korekty?), jak: „Szecherezada”, „jak państwo widzicie”, „zaadoptowany” zamiast zaadaptowany, fatalna interpunkcja i uporczywe pisanie Catharine Deneuve. Albo takie zdanie: „Ponieważ z powodu ograniczeń wojennych wszystko musiało być zmniejszone, kopertówka stała się torebką z wyboru”. No właśnie raczej z braku wyboru, czyli z konieczności. Bo tak to mamy wybór jak u Forda przed wojną: samochód może być w dowolnym kolorze, pod warunkiem, że jest czarny. Tylko że w zdaniu o kopertówce coś za duży ten skrót myślowy.
Ilustracje Rubena Toledo są miłe dla oka, ale dla kogoś z mojego pokolenia, wychowanego na dobrych plakatach i ilustracjach – na przykład Jana Marcina Szancera, są czymś normalnym. Tak powinno być, że ilustrowana książka jest ilustrowana dobrze i z wdziękiem.
Podsumowując: może być, ale szału nie ma.
Wpisy na pokrewne tematy:
Widzę jedną ilustrację i podoba mi się.
Bo ja nie mówię, że one są złe. Są dobre. Chociaż jeśli ktoś na przykład nie wie, jak wyglądają buty motocyklowe, to ilustracja Toledo mu za bardzo nie pomoże. Na ilustracji są bardzo podobne do kowbojek. A to nie to samo.