Zeszyt spóźnień

Ojejka, ale haniebnie dzisiaj zaspałam!   Kiedy burłakowałam w korpo-wydawnictwie, siedziałam w pokoju z taką jedną koleżanką. Nazwijmy ją sobie dla niepoznaki Marzenką. Marzenka zazwyczaj zjawiała się w redakcji około wpół do dwunastej, a jeśli dopadła ją poranna bezsenność – przed jedenastą. Redaktorzy w tym korpo mieli obowiązek przychodzenia na dziewiątą. Dawniej się mawiało, że