Złodzieje czasu

Przez wiele lat dawałam innym marnować swój czas. Niestety – w wielu przypadkach nie miałam wyboru i możliwości odesłania takiej pijawki do diabła. Było to źródłem dużej frustracji, ponieważ własne pomniki straconego czasu lubię rzeźbić sama. Należą do nich: gry komputerowe, robótki szydełkiem i na drutach, układanie puzzli, sprawdzanie prognozy pogody, przędzenie i wiele innych.

Jednym z takich miejsc, w którym beztrosko marnowano mój czas były szkoły, do których uczęszczało moje dziecko. Już przed pierwszą wywiadówką przysięgłam sobie, że nie wydam z siebie głosu. Cierpliwie wysłuchałam dyskusji na takie między innymi tematy:

– Dlaczego ten elementarz a nie inny?

– Czy dzieci muszą pisać ołówkami?

– Dlaczego Adrian musi chodzić akurat do naszej klasy?

– Dlaczego mam ubierać moje dziecko do pierwszej komunii w albę, skoro stać mnie na ciuch od Versace?

– I czy Anetka może mieć do polskiego zeszyt w kratkę?

Niestety! Nie wytrzymałam, gdy padło hasło do dyskusji:

– Po co trzeba przynieść na plastykę gruby pędzel?

– Ani chybi do golenia – powiedziałam i odtąd ani ja ani moja córka nie byłyśmy anonimowe.

Po trzech latach szkoła została zmieniona. Wraz ze szkołą zmienił się też rodzaj poruszanych zagadnień. Wiadomo: dzieci rosną, to i problemy ewoluują.

– Dlaczego dzieci mają czytać „Buszującego w zbożu”? Przecież to książka nieodpowiednia dla nastolatków! (pytanie do wychowawczyni).

– Dlaczego pan od historii wybrał ten podręcznik a nie inny? (pytanie zgłoszone poloniście).

– Dlaczego program z biologii jest taki trudny i jak go zmienić na łatwiejszy? (do wuefisty).

– Dlaczego szkoła nie zapewnia słabszym uczniom korepetycji z języka obcego? (do pani od plastyki).

– Dlaczego Jasiek zabiera Samuelowi czapkę? (pytanie do dyrektora).

– Czy kuchnia szkolna nie mogłaby smaczniej gotować? (pytanie do psychologa szkolnego).

Po pewnym czasie moje dziecko zmieniło szkołę. Zmieniając szkołę z prywatnej na publiczną, integracyjną, miałam na uwadze taki posag dla córki, jak różnorodność doświadczeń. Ale natura ludzka, o której to naturze nie mam najlepszego zdania, wszędzie jest taka sama. Ludzie kochają gadać, gadać nie na temat, długo, rozwlekle i bez nadziei na puentę. I tak podczas jednej tylko wywiadówki omawiano następujące kwestie:

– Czy na balu wieńczącym pobieranie nauk w gimnazjum też się będzie tańczyć poloneza?

– I dlaczego na angielskim dzieci z grupy zaawansowanej zostały wymieszane ze słabszymi? Bo te słabsze będą miały kompleksy! (półtorej godziny bicia piany).

Już rozmowa o angielskim więdła. Już przeczytałam instrukcję obsługi skanera, którą przewidująco wzięłam ze sobą. Już się zaczęło ściemniać. I wtedy ta sama matka, która chciała mieć dziecko w słabszej grupie z angielskiego, podniosła następny problem:

– Dlaczego w szkole nie ma drugiego języka obcego?

Zwracam uwagę, że to nie jest tylko sprawa jednej czy drugiej wywiadówki. To sprawa ludzi, którzy kradną nasz czas i energię. Brałam udział w rozmaitych zebraniach. Związku Kynologicznego, wspólnot mieszkaniowych, zebraniach organizacyjnych przed jakimiś kursami. Zwykle wszystko przebiegało tak samo. Bicie piany, zawracanie głowy ogółowi jakąś kwestią ważną tylko dla mówcy, a to wszystko utopione w powodzi słów.

Najgorzej jednak wspominam zebrania w jednej z moich prac. Przez dziewięć lat wysiadywałam przeciętnie na dwóch zebraniach w tygodniu. Każde trwało jakieś trzy godziny, chociaż można je było ograniczyć do godziny – po prostu mówiąc na temat. Że o punktualnym rozpoczęciu nie wspomnę. I każde takie posiedzenie – nie tylko mnie przecież – skutecznie uniemożliwiało wykonywanie obowiązków służbowych.

W ciągu tych tysięcy godzin spędzonych na zebraniach utwierdziłam się w przekonaniu, że Murphy miał rację w następujących kwestiach:

Na zebraniu wynika konieczność zwołania następnego zebrania.

Gdyby ludzie umieli słuchać, nie musieliby tyle mówić.

Każdy zespół na zebraniu jest w stanie podjąć decyzję durniejszą od decyzji najgłupszego z jej członków.

Efektywność zebrania jest odwrotnie proporcjonalna do liczby uczestników i zużytego czasu.

Wielbłąd to koń zaprojektowany przez zespół.

Życie jest krótkie (sami zobaczycie). Problemy rosną niczym marycha (w każdym razie moje). Nie ma w związku z tym powodu, żebym dawała się okradać z czasu. I tak przestałam chodzić na zebrania wspólnot mieszkaniowych, do których należę. Przyznaję – na zebrania jednej z nich chodzi dobrowolnie mój ojciec. Ale tam mieszkają prawie wyłącznie bardzo starzy ludzie, którzy szybko chcą zebranie zakończyć, żeby wziąć swoje leki i pójść spać. Z pozostałych wspólnot po dwóch tygodniach otrzymuję do skrzynki sprawozdanie z zebrania i karty do głosowania. Czyli nie pozbawiam się wpływu na to, co się dzieje we wspólnocie.

Oczywiście nie zawsze ma się wybór (wbrew poppsychologii, która powiada, że wybór zawsze jest), ale ja, jeśli mogę wybrać, wybieram strefę wolną od bicia piany.

Ilustracja otwierająca: ptactwo wodne – mało gada, bo pilnuje, żeby mu ryba nie dała nogi (he, he, he). A w sumie, gdyby tak każdemu uczestnikowi dowolnego zebrania, dać do dzioba rybę lub coś innego? Źródło: Frederick II, De arte venandi cum avibus (French translation), France ca. 1310 (BnF, Français 12400, fol. 6r)

 

6 Komentarze: “Złodzieje czasu

  1. złodziejami czasu są również…przeciętni klienci.
    Nie,nie przychodzą kupić.
    Przychodzą bo się w zasadzie nudzą,mają chwilę i postanawiają ruszyć w rejs…I taki facet, czasem kobieta doktoryzują się z działania takiego jednego wihajstra przy wózku którego nigdy nie kupią ale jak to ON NIE POTRAFI?

    Marnują czas sprzedawcy – znaczy mój,który mogłam zmarnować o wiele ciekawiej nie ukrywam;).Bo to że ich czas przepływa bezproduktywnie ku końcowi mi wisi

    1. No tak, klient-oscylator (znaczy taki, co to mu głowa chodzi a to w lewo, a to w prawo i tak się gapi jak rozdziawa) od takiego, co majstruje przy towarze jest jednak ciut-ciut lepszy:)

  2. Jak tu nie kochać Derekcji za takie posty:) Jako matka 10-latki dodam tylko, że zebrania w kościele przed pierwszą komunią dziecka biją na głowę wszystkie szkolne wywiadówki

    1. Derekcja nie jest sobie w stanie tego wyobrazić, albowiem jest nieochrzczoną bezbożnicą. Swoją drogą to musi być wywiadówka do dziesiątej potęgi.

      1. Niestety sprawy komunijne są omawiane na zebraniach ogólnych (także dla bezbożników wybałuszajacuch oczy a raczej uszy). To ile Ty nasz mieszkań, że należysz do tyyyyylu wspólnot? (ja byłam RAZ na zebraniu spółdzielni mieszkaniowej, dziennikarskiej zresztą i było to traumatyczne).

        1. No właśnie jako bezbożnica wysłuchiwałam o tych albach. Jak człowiek się starzeje, to zaczyna dziedziczyć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *