Śledzie na oko

Należę do tych nieszczęśliwych ludzi, którzy koło dwunastej w południe zaczynają się niespokojnie kręcić. Koło pierwszej już wiedzą, że są głodni i – jeśli nie zjedzą obiadu – o pierwszej robią się wściekli. Z tego powodu oraz dlatego, że dokładne przepisy są dla mięczaków, jeśli już muszę, gotuję na oko.

Niestety, obiady mają to do siebie, że jeśli się je spożywa w nieodpowiednim towarzystwie, jakoś zalegają na żołądku. Człowiek się spieszy, żeby jak najszybciej zakończyć tę mękę, no i potem ma za swoje.

Zwłaszcza obiady z pewną – powiedzmy – Grażynką – działały na mnie wybitnie stresogennie i prowrzodowo. Grażynka zawsze wszystko miała najlepsze. Najlepszego męża, najlepsze dziecko, które najlepiej wychowywała, no i ma się rozumieć, prowadziła najlepszą w Warszawie kuchnię. Rewelacje w rodzaju „a kalafiora polewam tartą bułką” były przeplatane uwagami; „Podobno można zrobić piernik na marchwi”.

Ja miałam język pogryziony do krwi, no bo jak takiej mistrzyni garów powiedzieć, że piernik to można i na naparze z lipy?

Razu pewnego, przed świętami, coś się gawędziło o śledziach. Ta robi takie, tamta owakie. Tu muszę wyznać, że cudze zwierzenia na temat preferencji kulinarnych obchodzą mnie tyle, co śnieg w 1944. Czy ludzie serio uważają, że to kogoś może interesować?! Zaatakowana i przyparta do muru powiedziałam, że najbardziej lubię śledzie z gorczycą.

– No tak – Grażynka na to. – Kiedyś robiłam, ale odeszłam od tego, bo mi gdzieś przepis zginął. Nie pamiętam proporcji. A ty jak robisz? – zapytała podejrzliwie.

– Ja robię na oko – wyznałam skromnie.

I tu mi się przypomniało, jak po raz pierwszy leżałam w szpitalu, za real socjalizmu, po operacji rozlanego z bulgotem wyrostka. Czułam się już nieźle, więc powiedziałam Obchodowi:

– Doktorze, ja chcę już wyjść do domu.

Obchód popatrzył w moją kartę i rzekł:

– Nie ma mowy. Pani ma gorączkę.

– Siostra wpisywała na oko – ja na to.

Co było prawdą. Siostra rozdawała termometry, natychmiast je wyrywała, coś smarowała w kartach i znikała uczepiona ramienia takiego jednego sanitariusza.

– Na oko to chłop w szpitalu umarł – Obchód mi na to dowcipnie.

– Wiem – przyznałam. – Moja mamusia leżała tu u państwa piętro wyżej na okulistyce rok temu i opowiadała mi o tym przypadku.

Obchód poruszył brewkami i syknął:

–Pani to rzeczywiście jest już całkiem zdrowa. Jutro do wpisu!

No! Robienie różnych rzeczy na oko ma czasem głębokie uzasadnienie. A śledzi się to tyczy w szczególności.

Się bierze śledzie, moczy je odmieniając wodę co jakiś czas. Potem się je przekłada: cebulą pokrojoną w talarki, gorczycą i dawaj znowu śledzie. Tak do końca słoja. Każdą warstwę zalewa się sokiem wyciśniętym z cytryny. Na oko ma go być dużo. A po wierzchu zalewa się olejem.

Drugi sposób jest jeszcze lepszy. Śledzie. Gorczyca (na oko: dużo). Warstwa cebuli. Cytryna w plastrach – bez skóry i pestek. Na oko – cała warstwa. Warstwa śledzi. Warstwa gorczycy. Warstwa cytryny. A na koniec olej.

Mnie wprawdzie od jakiegoś czasu boli żołądek po śledziach, i to pewnie dlatego czniam przepis. W końcu od czego mam oko, nie? A mówiła mi jedna pani, co prowadzi gospodarstwo agroturystyczne, że te śledzie, zanim trafią do sklepów, to są dla lepszej estetyki moczone w Ace, i to dlatego mnie po nich żoład nawala. Szkoda – bo te śledzie to w kategorii śledzi mistrzostwo świata.

Dokładne przepisy są dla mięczaków. Natomiast z dokładnych przepisów, to mam przepis na bielenie szczeciny. Chce ktoś?

Ilustracja otwierająca: śledzie na oko. Autorka: Ania Powers

 

 

8 Komentarze: “Śledzie na oko

  1. Moja szczecina zbielała se sama. Wystarczyło 50 lat i już, mam.
    A piernik na naparze to lipnik, także ten, bądźmy realne, jak mawiał znajomy malarz podając cenę malowania sufitu.

    1. Szczecina jest złośliwa. Bieleje tam, gdzie powinna zostać ciemna i ciemnieje tam, gdzie powinna być jasna. Taka złośliwość tak zwanego wytworu skóry.

  2. Tak się cieszę, tak przeżywam, że są gdzieś we wszechświecie jednostki gardzące kuchnią jako taką, która ma służyć jako szlachetne miejsce produkcji czegoś więcej poza herbatą [i oczywiście kawą]. A potem taki cios prosto w głodną szczękę – PRZEPISY!!! Nawet na oko, to jednak przepis.

    p.s. Drugi raz robię w tym roku pomidory na zimę. Pierwsze się przypaliły i jadą niemożebnie. Ale żal mi wyrzucić…

    Love –
    ida

    1. Ja miałam zrobić w tym roku maliny z brzoskwiniami i marmelade japcową według sekretnego mojego przepisu. Problem w tym, ze mam kuchnię od wschodniego południa. Wczoraj robiłam w niej obiad, koniecznie musiał być gotowy przed 13.00 i od tego gorąca jeszcze o 19.00 ledwo żyłam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *