Nie wierzę, że wszyscy, którzy idą na targi śniadaniowe, idą tam po to, żeby spróbować nowych rzeczy i poznać nowych ludzi. Smalec ze świni wytapia się, odkąd udomowiono świnię. Mozarella nie jest produktem egzotycznym. Żeby poznać nowych ludzi, wystarczy wyjść z domu. Jedzenie stało się dowodem na przynależność klasową, elementem wizerunku.
Chyba nigdy w całej historii ludzkości ludzkość tyle nie gadała o jedzeniu, co teraz. Ludzie po prostu jedli to, na co ich było stać, ale nie dorabiali dupie uszu. Na przykład arystokrata jadł mnóstwo mięsa i chorował na podagrę. Drugi albo trzeci stół dostawał u tego arystokraty „ser z kartofli” jako frykas, dzięki czemu podagra mu nie groziła. Dzisiaj mlecze, pokrzywy i jagły, które on wówczas wsuwał na przednówku, są obiektem pożądania. Jest to eko i zdrowe, i ą i ę.
Jak już się ten kulinarny arystokrata wystarczająco nażre tych pokrzyw to je obfoci ze wszystkich stron i łuuups! te foty na Instagrama i Fecebooka. Niech chamy wią, jak jada nowa arystokracja. Na takim zdjęciu często jest to talerz już mocno napoczęty i rozgrzebany, mniam. Bywa to talerz z targu śniadaniowego, gdzie kanapeczka z mozzarellą kosztuje 25 zeta, a pajda ze smalcem – dychę.
Czy te foty, obnoszenie się ze swoimi posiłkami jak kot z pęcherzem, służą popularyzacji zdrowego odżywiania? Nie sądzę. Służą ostentacyjnej konsumpcji. Służą podkreśleniu wyższości – moralnej i klasowej. Nigdy dotąd sposób odżywiania się nie był przedmiotem oceny. Teraz jest. Mamy więc tych, którzy „jedzą trupy”, a na drugim końcu wegetarian, którzy „powinni iść do psychiatry, bo to choroba”. Nie przypominam sobie, żeby którykolwiek antropolog, zajmujący się ongiś kwestiami kulinarnymi, opisał jedzenie jako sposób okazywania pogardy.
Jestem niewierząca: nie wierzę, że wszyscy, którzy idą na targi śniadaniowe, idą tam po to, żeby „spróbować nowych rzeczy i poznać nowych ludzi”. Smalec ze świni wytapia się, odkąd udomowiono świnię. Mozarella nie jest produktem egzotycznym. Żeby poznać nowych ludzi, wystarczy wyjść z domu.
Jedzenie stało się dowodem na przynależność klasową, elementem wizerunku. Biedny żre chipsy i inne fastfudztwa. Konsumpcja i ekologia pozornie się wykluczają, ale i z tym można sobie poradzić. Bogaty śmiga więc po eko marchewkę na drugi koniec miasta lub ją zamawia z dostawą do domu. Zaspokojenie głodu jest w tym wszystkim sprawą n-rzędną. Chodzi o podkreślenie swojego statusu, przynależność do klasy średniej. Gdzie indziej o przynależności klasowej decyduje pochodzenie i wykonywana praca. U nas to nie wystarcza. W rezultacie na zdjęciach widać, że istotnie jest to średnie, ale na pewno nie jest to klasa.
Jak wiadomo, dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach (bo je mają). Z tego samego powodu prawdziwa klasa średnia po prostu je i nie bije na ten temat piany, bo od dawna ma to w zwyczaju i ją na to stać.
Ilustracja otwierająca: ślimak na targu śniadaniowym
Źródło: book of hours, Bruges ca. 1510-1525 (Rouen, bibliothèque municipale, ms. 3028, fol. 58v)
Podobne: Nośta, co chceta
Święta prawda i dodałabym jeszcze, że oprócz konsumpcji służy to zdobyciu sławy i zarabianiu pieniędzy :)
Owszem. W sumie nawet działalność charytatywna ma na celu zarabianie pieniędzy, a i czasem zdobycie sławy:)
Ze smutkiem przeczytałam ostatnio bardzo mocno oceniającą wypowiedź Agaty Buzek na temat „zjadaczy trupów”. Mnie samej kurczak staje w gardle jak do kuchni w pracy wchodzi ktoś z mocno u nas reprezentowanej sekcji „wega”. Te ich spojrzenia !!! Zgadzam się z Derekcją, że wcześniej, nie spotkałam się z takim stosunkiem do „inaczej” jedzących. Gdyby tu tylko chodziło o zdrowe odżywianie się ale tu właśnie często chodzi o pokazanie swojej wyższości. Jestem też ciekawa jak to naprawdę jest z tym zdrowym odżywianiem się. Co rusz to nowe teorie dietetyczne.
Moim zdaniem podział na „zdrowe” i „niezdrowe” jedzenie jest bez sensu. Może kiedyś o tym napiszę. Podobnie jak z „dobrą” i „złą” energią. Energia to energia. Każdy fizyk o tym wie.:)