Co słychać u naszego kurczaka?

Prowadzący programy kulinarne używają tylko trzech przymiotników na określenie tego, nad czym pracują. PYSZNE. ZDROWE. NASZE. Mój program uświadomiłby masowemu widzowi, że nic nie jest „nasze”, a  kurczak jest mój i zjem go sama.

Jestem wdzięcznym oglądaczem kanałów kulinarnych. Ponieważ nienawidzę gotować, patrzę na tych ludzi, którzy na przykład jarają się panierką z maki ciecierzycowej, jak na kosmitów. Albo jak na dopiero co odkryte dzikie plemię. Na przykład jest taki gość, co się trochę stylizuje na zioma z dzielni (być może zresztą rzeczywiście nim jest), puszcza oko do kamery (naprawdę! a kamera najeżdża i daje zbliżenie tego oka! Ponieważ bohater ten reprezentuje typ tzw. świńskiego blondyna, efekt jest piorunujący), niektóre wyrazy wymawia jak prawdziwy yntelektualysta z Woly i – jak domyślam się – powinnam się z nim identyfikować albo przynajmniej śmiać się z jego dowcipów. Niestety – dzieli nas mnóstwo, poczynając od różnicy płci, wieku, poprzez typ poczucia humoru aż po stosunek do jedzenia.

Zresztą wszyscy ci ludzie zachowują się tak, jakby mieli niezdrową relację z jedzeniem (i nie dotyczy to li tylko Nigela Slatera i Nigelli Lawson). Nie myją rąk w trakcie przygotowywania posiłku i grzebią nimi w misce, mieszając sałatę, którą zamierzają podać komu innemu. A na tych rękach mają pierścienie rodowe i obrączki, których nie zdejmują, bo widocznie jednak te pierścionki nie są takie znowu cenne.

Niemniej oglądam ja te programy, ponieważ mają kilka, z mojego punktu widzenia, zalet. Nie angażują intelektualnie i emocjonalnie. Nie przywiązuję się do bohaterów. Miło popatrzeć, jak kto inny zaiwania w kuchni i jeszcze się z tego cieszy. Nie grozi mi, że będę musiała jeść coś, w czym ktoś grzebał gołymi rękami, których w dodatku nie umył. Same plusy.

Ostatnio jednak większości tych programów nie daje się słuchać. Tak, słuchać: mam na myśli konferansjerkę, a nie obraz. Prowadzący używają w zasadzie tylko trzech przymiotników na określenie tego, nad czym pracują. PYSZNE. ZDROWE. NASZE.

Pyszne. Nie ma, że coś jest dobre, smaczne, świetne, delikatne, wyborne, wyśmienite, wspaniałe, znakomite, wytworne, jest rarytasem, delicją,  cymesem. A skąd. Jest pyszne. Jeśli bogactwo smaku jest analogiczne do bogactwa językowego, to ja podziękuję.

Zdrowe. Pojęcie tego co zdrowe, a co niezdrowe jest dość dynamiczne, zwłaszcza w ostatnich czasach. „Zdrowe” jest to, o czym mówi się ostatnio, że takie jest. Jestem po odświeżeniu sobie książki enfant terrible dietetyki, Udo Pollmera, Smacznego, chorzy z powodu zdrowego jedzenia, przedstawiającej liczne dowody manipulacji naszymi wyobrażeniami na temat tego, co jest „zdrowe”, a co nie. Trzy cytaty z Pollmera:

* Gdyby eksperci ogłosili, że najzdrowszy jest numer buta 37, ludzie popukaliby się w czoło. Ale gdy ogłaszają jakiś sposób żywienia jako zdrowy, masy chętnie w to wierzą i ich naśladują.

* Prawidłową wagę ustalano mierząc człowieka i odejmując od wzrostu sto. Potem odejmowało się 110. Następnie 120. Teraz mnoży się i dzieli mnóstwo innych wskaźników, a wniosek z tego, że mamy być coraz chudsi.

* Trendy w dietetyce ulegają przemianom, jakby i przewód pokarmowy człowieka ewoluował co kilkanaście lat. Dwadzieścia lat temu zalecano spożywanie dużych ilości mięsa i mało warzyw – człowiek miał więc przewód pokarmowy taki jak kuna. Potem nastąpiła faza żołądka kurzego: najzdrowsze dlań były ziarenka. Dzisiaj właściwa dieta ma się składać z warzyw i owoców jedzonych na surowo. Ludzki układ pokarmowy upodobnił się zatem do owczego.

Nasz, nasza, nasze. Odwracamy naszą pieczeń. Bierzemy naszą patelnię. Do naszej sałaty dodamy oliwy. MY?! Przecież my, Derekcja, siedzimy na kanapie i nie ruszymy żadnej patelni kijem przez szmatę! Szczyt osiągnięć w zakresie nadużywania naszości był gość, który tanecznym krokiem przemieścił się po studio, mówiąc przy tym: – A teraz sprawdźmy, co słychać u naszego kurczaka (kurczak mu, nam, nic nie powiedział).

Moja córka raz na jakiś czas wyraża głębokie ubolewanie, że nie mam swojego programu kulinarnego. Rzeczywiście, ten program by pokazał, jak jest naprawdę.

Że, na przykład, wyciśnięcie soku z limonki przypomina wyciskanie wody z kamienia, zwłaszcza kiedy jest się średniowieczną kobieciną o bardzo drobnych rękach, metr sześćdziesiąt na szczudłach.

Że kurwy latają po kuchni jak motyle, lecz są to motyle rozmaite, wielobarwne i różniące się w zależności od tego, czy dotyczą wyciskania soku ze wspomnianej wyżej limonki (i jakiejkolwiek innej limonki też), krojenia cebuli (zwłaszcza szalotki), czy  też może sytuacji, w której warzywa na zupę wylądowały na podłodze. Tak, dzięki temu mamy zupę, której nazwa brzmi zupa z podłogi.

Ale – i to jest najważniejsze – program ten uświadomiłby masowemu widzowi, że nic nie jest „nasze”, a ten kurczak jest mój i zjem go sama. Bo przecież gdyby jedzenie, które ktoś robi sobie, nagle stało się naszym jedzeniem, to by oznaczało, że nie było żadnej dobrej zmiany i wróciliśmy do komunizmu w jego najczystszej postaci, mianowicie komuny mentalnej. A to przecież nie zachodzi, nieprawdaż.

Ilustracja otwierająca: Kogut i kura rasy Orpington /Buff Orpingtons/ (Wright 1912

 

4 Komentarze: “Co słychać u naszego kurczaka?

  1. „Kijem przez szmatę” – o jak dawno nie słyszałam tego jakże trafnego wyrażenia!
    Natomiast co do komuny, to nie byłabym taka pewna. Ludzie to lubią, ludzie w tem siedzą, ludzie o tem nawet nie wiedzą…

  2. Genialnie lekkie pióro :) dawno nie czytałam z tak dużą przyjemnością. Na marginesie – jedne z ciekawszych „przepisów” powstają przy sprzątaniu lodówki…, ale o tym cicho sza w programach o gotowaniu.

  3. Dziękuję:) A przepisy ze sprzątania lodówki – zgadzam się i to bywają zaskakująco dobre rzeczy. Zresztą te wszystkie pizze nie pizze to jedzenie biedaków, dania ostatnie deski ratunku i śmietniki jadalne, tylko się po prostu albo nie pamięta, albo nie wie, jaką mają genezę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *