W domu rodzicielskim przeżyłam ciut-ciut ponad dwadzieścia lat i przez ten czas gości mieliśmy może z sześć razy. Wtedy miałam do rodziców żal, że nikt u nas nie bywa, ale teraz ich rozumiem.
Goście w domu to kłopot jak cholera. Przede wszystkim nagle się widzi, jaki bajzel jest w chałupie i jaki brud. Gdzieś trzeba poupychać tę alternatywną aranżację przestrzeni w postaci pootwieranych gazet, kocich i psich zabawek, zdjąć z suszarki majtki i skarpetki.
Goście dzielą się na dwie kategorie. Na tych, co mają brudne buty, i na takich, którzy buty mają czyste. Prawidłowość jest taka, że ci w czystych butach upierają się, że koniecznie, ale to koniecznie, muszą je zdjąć, a ci w zabłoconych ładują się do fotela pani gospodyni przez środek właśnie wyczyszczonego dywanu. Skarpetkowcy bez butów oczywiście oczekują, że będąc u nich, w rewanżu zrobimy to samo. Ja się bez butów czuję idiotycznie – zwłaszcza w sytuacji, w której z szacunku dla gospodarzy nie występuję w dresie i kufajce.
No i tak. Jeden gość czosnku nie je, drugi masła nie tyka, tylko margarynę musi mieć i pieczywo z tektury, 80 procent się odchudza i jest na diecie, za to prawie każdy przyniósł flaszkę. I takie to sprawy i sprawunki.
Poza tym gości ciągnie do kuchni jakaś magiczna siła. Nie lubię siedzieć w kuchni jak służba; od siedzenia mam salon. Niełatwo jest wmówić gościowi siedzącemu w kuchni, że ta herbata, którą dostał, to był królewski poczęstunek. A gość bały wygałusza, wodzi głodnym wzrokiem po lodówce, po kuchence, po szafkach. I pojęcia nie ma, co to za trauma była z tą herbatą, bo gdzieś się podziały wszystkie łyżeczki.
Tak tylko przypominam, że zanim się pójdzie na groby kwiatka zapalić, warto poszukać sztućców.
Srebrna łyżeczka z przełomu VI i VII wieku. Metropolitan Museum of Arts
Jestem osobą, która w domu hoduje artystyczny nieład z dobrym skutkiem. Ten nieład ma się dobrze i nawet w każdym z pokoi ma swoje dzieci i wnuki, więc dla mnie przyjazd gości to trauma, bo matka mnie wychowała tak, że na przyjazd gosci się sprząta. A ja sprzątać nienawidzę. Ale sprzątam z poczucia obowiązku. I zamiast się cieszyć z wizyty to ja przemęczona padam na twarz, albo zachowuję się jak gbur, co to gęby nie otworzy. O ile byłoby mi łatwiej, gdybym potrafiła przyjąć gości na okłaczonej kotami kanapie! No ale nie potrafię. I chociaż bardzo lubię gości, bo jestem zwierzęciem czasami stadnym, lubię nawet stać przy garach aby było czym zapchać gęby na posiadówie – tak całą przyjemność odbiera mi to cholerne ogarnianie przestrzeni przed.
A goście pewnie i tak tego bajzlu by nie dostrzegli. W każdym razie statystycznie.
jak widać łyżeczki znajdują się same, wystarczy poczekać tysiąc pięćset lat. co to jest commentluv? czy ten komentarz wyląduje w całych internetach, na pierwszych stronach gazet i tak dalej?
Nie, to jakaś wtyczka od spamu. Zreszta już odłączyłam, więc w sumie nie wiem, dlaczego się wyświetla.
Fefan sztukę napisze. „Czekając na łyżeczkę” :D
Ta łyżeczka podsunęła mi perwersyjny pomysł na przyjmowanie gości.
Otóż jest to bizantyjska łyżeczka liturgiczna. Używano jej (osobom o słabym żołądku radze przerwać lekturę) do rozdawania komunii. Btw, z kielicha tez wszyscy pili przez jedna rurkę.
Wiec tak sobie pobożnie myślę, ze jakby zaproponować gościom posiłek dzielony jedna łyżeczką…
Oglądam czasami programy kuchenne i ta łyżeczka i rurka to przy nich pikuś. Ugniatanie ciasta rękami z sygnetami (osobliwie kucharze francuscy tak czynią), nakładanie porcji rękami (na przykład Ramsay i Nigella), a Makłowicz bierze surowe ścierwo , obrabia je i bez mycia rąk bierze się za przyrzadzanie sałaty. Pamiętam, że Olivier sałatę miesza gołym rękami. Więc sposób użycia tej łyżeczki nie robi na mnie wrażenia, tylko fakt, że cywilizacyjne stoimy w miejscu. O ile się nie cofa my.
Żeby dzieci przestały komentować, gdy nakazuję sprzątanie „a co goście przyjdą?” sprzątamy zawsze w soboty (chociażby namiastkę sprzątania robimy).
I cholera z tymi butami to się zgadza, proszę „nie ściągać”, bo u nas psy i koty i parter z ogródkiem a goście wyciągają swoje kapcie…
Swoje kapcie, no nieźle :) z czego wniosek, że oczekują w rewanżu tego samego u siebie.
I tym momencie się czuję nieswojo
No cóż – rozumiem. I ten lęk, że oprócz paputków mają też szlafrok…