Wrzesień. Jeszcze nie jest za późno, żeby w sposób właściwy przygotować się do zimy. Zapobiegliwa gospodyni otrząsa krzaczory z ogórków, wyjmuje marchew z wnyków. Opatruje jaja na zimę. U powały wiesza ozdobny wianuszek ziemniaków, aby zimą cieszył oko barwami lata. Warto zagonić pikle do słoików, bo gdy się plączą zimą po domu, ktoś może w nie wdepnąć i zrobić im krzywdę.
Czosnek porasta gęstym futrem, dzięki czemu lepiej się broni przed zakusami wampirów. Cała przyroda szykuje się do snu zimowego. Grzyby wyściełają swoje norki. Komary i muchy gromadzą pod skórą zapasy tłuszczu na zimę.
Na ścieżkach i drogach dojazdowych trzeciej kolejności zamiatania gromadzą się opadłe z drzew liście. „Siarka przy tym to perfuma”.
AKROPO perfuma. Wielka Mieszczka, Antoinette Poisson, czyli Madame de Pompadour – zaczynająca jako kochanka Ludwika XV, a następnie także przyjaciółka, powiernica i doradczyni – „Wyśmienita dyletantka w polityce, decydowała także o sprawach stylu dworskiego, a więc stylu w ogóle” (jak napisał o niej Witold Rybczyński w „Domu. Krótkiej historii idei”), na terenie Wersalu miała coś w rodzaju swojego domku na drzewie – Hermitage. W liście do przyjaciółki tak go opisywała: „Ma dziewięć metrów na piętnaście, nic ponadto, widzisz więc, jakie to wielkie; ale mogę być tu sama albo z królem i paroma przyjaciółmi, więc jestem szczęśliwa”. No, wiadomo: jak to powiadają Francuzi toutes proportions gardées, czyli: jaka królewna, taki domek i takie drzewo.
Kiedy król i pani de Pompadour zmykali do Hermitage’u, ona układała dla niego bukiety z porcelanowych kwiatów z manufaktury w Sevres i spryskiwała je perfumami, a w specjalnej wazie odpalała potpourri. Ta waza – rokokowa wersja kominka aromaterapeutycznego – pod pokrywką, na której siedziała porcelanowa kokoszka, miała pojemnik. W tym pojemniku Antoinette powolutku gotowała dla Ludwika jajka. Króla cechowało melancholijne usposobienie; wąchanie porcelanowych kwiatów miało mu dostarczyć nowych wrażeń (zgadnij, co to za zapach?), a jajko ugotowane w cacuszku z Sevres – rozweselić. Zresztą myślę, że jajko to sprawa wtórna, król z kochanką, ciągle na widoku, gdy z tego widoku uciekli, chcieli się pobawić w dom. Gotowanie jajka jako synonim intymności i komfortu – dzisiaj to raczej niesamowite i niepojęte, co?
I dlatego w chłodny dzień nie ma to jak nadać własnemu mieszkaniu nieco charakteru, robiąc wonne potpourri.
Małą główkę kapusty włoskiej (obraną z wierzchnich liści) kroimy w niewielką kostkę. Kostkami z kapusty ciskamy do gara (chyba że ktoś ma odziedziczoną po przodkach wazę do potpourri) razem z pokrojonymi w kostkę 5-6 ziemniakami i – trafiony, zatopiony! – podlewamy wrzącą wodą. Możemy dodać kostkę rosołową albo inną vegetę. Solidna garść kminku nada potrawie lepszego charakteru. Gotujemy szybko bez przykrycia. Gdy jarzyny są miękkawe, dorzucamy hojnie pętko pokrojonej kiełbasy i chwilę dusimy.
Tak oto zrobiłyśmy, drogie gospodynie, domowe potpourri, które nie dość, że pachnie, to jeszcze nadaje się do zjedzenia. Nie sądzę, żeby jajko z kominka aromaterapeutycznego markizy de Pompadour wydzielało subtelniejszą woń.
Ach, jutro zrobię domowe potpourri :-))) Nie mam porcelany, ale żeliwne naczynie powinno być dobre :D
Komentuję?
Ech, ja to tylko mogę pomarzyć. Chyba że z takim gruzem wegetariańskim, bo druga osoba mięsa nie je:(
Próba logowania, raz, dwa, trzy….
Wstawiam drugi, azaliż będzie oczekiwał na moderację?
Azaliż tak, niestety, chociaż wyłączyłam ręczną moderację. Byc może trzeba coś zrobić w ustawieniach Akismeta, ale top przerasta moje umiejętności. Raczej:)
ale jestem glodna okrutnie. oraz nie mam tu polskich znakow. zrobie jak powroce na ojczyzny… choc rozwazam pozostanie z dala na lat kilka.
O masz. Nie miałam pojęcia, że jesteś wyjechana.
na kilka tygodni tylko. ale…