Dla mnie sprawa jest prosta. Książka jest przedmiotem. I należy się z nią obchodzić tak, jak z każdym innym przedmiotem – z szacunkiem. Ale nabożny stosunek do przemielonej pulpy drzewnej wydaje mi się przesadą. Spotkałam się też ze stwierdzeniami w rodzaju „Książka zawiera cząstkę autora i jakiś jego przekaz”. Na pewno. Ale nie jest to też urna z jego prochami ani fragment Tory, który należy pochować.
Po okrojeniu ilości posiadanych przeze mnie ubrań nadeszła pora na książki. Przyznaję – miałam tak zwane mieszane uczucia (och, jednak inaczej, niż myślisz). Widziałam na bank, że mam ich za dużo. Książek, nie uczuć. Że do większości z nich nie zaglądałam latami. Że są wśród nich takie, do których nie zajrzę już nigdy. Po kiego grzyba mi „Obłomow”, zdekompletowana „Jesień średniowiecza”, Mateuffel, Orzeszkowa albo Anie z Zielonego Wzgórza? O książkach jednorazowego użytku nie wspominam – w ostatecznym rachunku stanowiły ze dwa procent tego, czego się pozbyłam.
Wcześniej zajrzałam do netu. To było bardzo nieroztropne, ale i kształcące. Albowiem net rozbrzmiewa wielogłosowym chórem oburzonych pozbywaniem się książek.
Niektórzy zastrzegają „gdybym już musiała, to bym zaniosła do biblioteki”. Otóż życia nie zna ten, kto nie próbował oddać do biblioteki naprawdę wartościowych książek. Kiedyś proponowałam pobliskiej bibliotece (ma dział dziecięcy, dla dorosłych i dział naukowy) i – nic z tego. Książek mają za dużo, czytelnicy chcą Ladlamów i Griszhamów, a na kilku Białoszewskich, Miłoszów, Pawlikowską-Jasnorzewską i inne takie nie ma biblioteka miejsca. Muszą się pozbyć wielu rzeczy, które mają na stanie. Przy pełnym zrozumieniu zjawiska selekcji księgozbioru, którego dokonuje prędzej czy później każda biblioteka, przy zrozumieniu, że nie każda książka jest przydatna dla każdej biblioteki, osłupiałam. Wyniosłam je do śmietnika, skąd po dziesięciu minutach zniknęły. Sama zresztą też przynosiłam do domu książki ze śmietnika.
Skąd ten nabożny stosunek do książek, skąd ta fetyszyzacja przedmiotów? Dlaczego książki to coś innego niż zużyte płyty CD? Dlaczego wyrzucenie książki w formacje pdf z komputera jest w porządku, a selekcja papierowych tomów – naganna? Dlaczego mam żyć otoczona niepotrzebnymi rzeczami? (a tymczasem miałam uczucie, że myśli mi się od nich odbijają).
Rozumiem: kiedyś przepisanie książki trwało całe miesiące. Potem upowszechnił się druk i chociaż książki były tańsze i bardziej dostępne, pozostał społeczny i wewnętrzny nakaz, że należy je przekazać następnym pokoleniom w stanie w miarę nienaruszonym. W kraju, w którym niemal każde pokolenie dorabiało się od nowa, w którym podręczniki szkolne były przekazywane na giełdach, w którym brakowało papieru na druk gazet, musiały się wykształcić pewne nawyki. Tylko że one dzisiaj niekoniecznie mają sens.
Spotkałam się też ze stwierdzeniami w rodzaju „Książka zawiera cząstkę autora i jakiś jego przekaz”. Na pewno. Ale nie jest to też urna z jego prochami ani fragment Tory, który należy pochować. Jeżeli to tylko możliwe, należy dać jej nowe życie; niech idzie do kogoś, komu się przyda.
Nie byłam w stanie zrobić selekcji zgodnie z regułami gry – zdejmując wszystko z regałów i gromadząc w jednym miejscu. Nie ma w pokoju tyle miejsca, żeby pomieściło wszystkie zdjęte z półek książki. Pozostało mi selekcjonowanie etapami, po jednej – dwie półki. Tak uzyskałam pięć wolnych półek, po czym dwie straciłam, bo zostały zajęte przez książki sprytnie poumieszczane w stosikach już to na fortepiano, już to za drzwiami (myślę, że nie jestem osamotniona w takiej wynalazczości).
Niestety – późna jesień i zima nie sprzyjają wystawianiu czegokolwiek koło śmietnika. Postanowiłam, że zadzwonię pod jakiś numer z tych ogłoszeń na słupach „Skupuję książki”. Zarobię grosze, ale odpadnie mi problem dźwigania i jest jakiś cień szansy, że książki trafią do tych, którym są potrzebne. I wystawiłam je tymczasowo na korytarz, zajmując kilka niezłych metrów sześciennych. Dzień później zaczepiła mnie sąsiadka:
– Czy te książki są pani niepotrzebne? Chce się pani ich pozbyć? Bo my byśmy je zawieźli na bookcrossing.
Sprawa się rozwiązała zatem sama poniekąd i wszyscy są zadowoleni. A mnie czeka następny etap: wyrzucenie wszystkiego z półek i kolejna selekcja. Dla mnie sprawa jest prosta. Książka jest przedmiotem. I należy się z nią obchodzić tak, jak z każdym innym przedmiotem – z szacunkiem. Ale fetysz dla przemielonej pulpy drzewnej wydaje mi się przesadą.
Ilustracja otwierająca: Kogut (na pewno kosztował sporo pracy), Haggada na Paschę
Haggadah for Passover (the 'Ashkenazi Haggadah’), Germany ca. 1460 (BL, Additional 14762, fol. 12r)
Ja nie potrafię…
Tego nie, bo autora lubię. To czytałam wieki temu, ale podobało mi się, na pewno wrócę. Tego nigdy nie przeczytałam, ale na pewno kiedyś to zrobię! To się może przydać jako źródło. A tamta Agatha Christie w beznadziejnym wydaniu Phantom Pressu? No przecież to takie hipsterskie, mieć na półce coś tak obciachowego!
Ja to w sumie rozumiem. Niemniej u mnie się to nie sprawdziło. A niemal wszystko, w razie potrzeby, można znaleźć sieci.
Przed świętami oddałam trzy siaty książek, których już nikt czytać nie będzie. Do księgarni i do Fundacji FLY (uniwersytet III wieku), gdzie je sprzedadzą po 1 zł i będzie i wilk syty i owca cała. Wreszcie to zrobiłam. Jestem z siebie dumna. Została jeszcze cała ściana i nowe miejsce na nowe :)
I o to się Polska prała! Gratulacje!
Zgadzam się w 100%, ale co z tego, gdy przychodzi do selekcji i ew. przekazania to nie, bo: ta sporo kosztowała, to prezent, ta z ex libris, ta sprzed II wojny św., ten kryminał był świetny, bajki z tej książki Mama mi czytała etc. Selekcja kończy się na ponownym upchaniu niemal wszystkiego na połkach, w łóżku i plastikowych pudłach z Ikei. Wiem, no wiem, że powinnam pozbyć się 90% pozycji, bo nigdy do nich nie zajrzę, ale jeszcze nie dorosłam :(
U mnie sprawdza się kryterium „Czy ta rzecz daje mi radość? Czy chciałabym zacząć z nią nowe życie?”. Ale tak – każde działanie ma swoje miejsce i porę, wymaga gotowości. No i nie powinno się zaczynać od książek. Najlepiej jest zacząć od ciuchów.
Z ciuchami rozstaję się bez żalu – dziwne, jak na kobietę, prawda? (wybacz, pewnie nieprawidłową interpunkcję ;)) Może moje wątpliwości, co do pozbywania się książek, wynikają z mnogości cytatów w necie typu: „Dom bez książek to jak plaża bez slońca”, czy jakoś tak :)
Na każdy cytat da się znaleźć jego przeciwieństwo. Na przykład – od przybytku głowa nie boli – co za dużo, to niezdrowo.
Oczywiście do niczego nie namawiam. Mogę tylko powiedzieć, że pozbywanie się rzeczy tworzy nową przestrzeń i pozwala przyjść do nas nowym rzeczom. W tym i książkom.