Piszesz coś?

Biedni ci mediaworkerzy, nierozumiejący, że jest jakiś inny świat poza mediami; świat, w którym można być zadowolonym ze swojego życia i mieć poczucie, że robi się coś pożytecznego – bez względu na to, czy się pisze, czy nie. Słowo: moje listy zakupów i sprawozdania kwartalne są pisarsko mistrzowskie. A że nie można ich przeczytać w kolorowym pisemku? No cóż, i tak wszyscy umrzemy.

Idę ja sobie któregoś dnia na obiad. Obiad to podstawa, kto ma podobny do mojego system wartości ten wie, o czym mówię. Jesień złota (bo to było jakiś czas temu), z Krakowskiego wywieźli ziemię, która powinna być przebadana pod kątem archeologicznym – bez badania oczywiście, słońce świeci, ptaszki pitolą, pod pomnikiem Kopernika (Kopernik to był stary piernik) ćwiczą deskorolkowcy, w brzuchu burczy. Ogólnie pięknie i sielanka.

Aż tu nagle!

Jakaś postać mnie zaczepia. Postać z korpo.

Nie mam pamięci do twarzy, ale tę akurat dobrze sobie zapamiętałam. A to mianowicie dlatego, że kiedy przyszłam burłakować w korpo, ta sama postać rzuciła się ku mnie radośnie oznajmiając, że mnie pamięta ze studiów (była dwa lata wyżej – nie pamiętałam), że jej siostra była ze mną w jednej grupie dziekańskiej (nie pamiętałam) oraz takie tam miłe dusery, że zawsze miałam świetną biżuterię i stwierdza z zadowoleniem, że to się nie zmieniło.

Tu następuje ogólne obwąchiwanie w stylu „co słychać”. Mówię, że dobrze i właśnie na obiad zmierzam. Panna idzie do lekarza, bo ma jakąś rzeżączkę płucną (pewnie od tej quasi klimy, fundowanej przez korpo, pomyślałam, i tę myśl zostawiłam dla siebie).

A gdzie pracuję? Mówię gdzie (brzmi dobrze), pokazuję palcem (widać tuż za rogiem). I wtedy pada to pytanie, które musi, no po prostu musi paść, kiedy się spotyka kogoś z korpo.

– PISZESZ GDZIEŚ?

Zatyka mnie, jak zresztą za każdym razem, kiedy pada to pytanie.

Bo niby dlaczego pyta? Możliwości jest kilka. Jest to fanka mojego pisania, która przez te lata, kiedy odeszłam z korpo, wytrzymać bez mojej twórczości nie mogła. Albo uważa, że wartość człowieka mierzy się tym, czy pisze, czy nie. Skoro więc nie piszę, to wylądowałam niżej na drabinie społecznej od niej, która w piśmie typu „Fotki – plotki – anegdotki” rzeźbi w tekstach o tym, jak przesadzać kwiatki oraz, że artystka Doda kupiła sobie nową elektrodę. A może pyta tak sobie, ot, dla podtrzymania konwersacji.

A ja co. Głupieję, ponieważ okazuje się, że chyba nie mam czegoś, co być może powinnam mieć. Tego pisania na przykład. Bo w sumie to pytanie można zadać bardziej uniwersalnie: PRAKTYKUJESZ? (cokolwiek: pisanie, rodzicielstwo, związek itd, itp).

No więc głupieję i nie mówię, że zdarza mi się napisać czasem coś dla pisma ze znacznie wyższej półki niż to, dla którego pracowałam ja i dla jakiego pracuje ona. Chociaż nie mam pojęcia, czy te teksty popychają świat do przodu.

Nie mówię też, jaki dolegliwy brak odczuwam mojego eks redaktora naczelnego, Zenona Wężyka, jego pomiętych golfów, butów z przeceny w Tesco oraz jego „super”, „ekstra” i „nasz target” (albowiem Zenon Wężyk miał słownictwo tak wyrafinowane, jak dzikuska Helutka z „Dwunastu krzeseł” Ilfa i Pietrowa).

Nie mówię, chociaż pewnie powinnam, że w każdej chwili chciałabym zamienić moje wolne popołudnia na wieczory i noce spędzone w korpo nad po raz fafnasty bez sensu poprawianą kolumną, na brak urlopu, a swój pokój, w którym siedzę sama – na ołpenspejs.

Nie mówię, że wisi nade mną konieczność wyplucia z siebie za klika dni raportu, a żeby zdobyć do niego materiał, musiałam opracować skomplikowaną ankietę, przeprowadzić ją, a następnie opracować jej wyniki.

Nie mówię, że pamiętam z czasów korpo takie autorki, co to przychodziły z tekstem „taka jestem niewypisana”, a z grafomańskimi efektami ich niewypisania bujałam się potem ja.

Nie mówię, że wątpię, żeby rzeźbienie w cudzym tekście do kolorowego pisemka było pisaniem.

Nie mówię, że moje listy zakupów i sprawozdania kwartalne są pisarsko mistrzowskie.

Mówię, czym się zajmuję. Że gdyby kiedykolwiek o tym pisała – pomogę. Jestem spokojna, że nie zadzwoni nigdy. Takie pisma mają dział kulturalny, ale ten dział zajmuje się wyglądem Bogumiły Wander i ludźmi, o których istnieniu nie mam pojęcia.

Biedni ci mediaworkerzy, nierozumiejący, że jest jakiś inny świat poza mediami, świat, w którym można być zadowolonym ze swojego życia i mieć poczucie, że robi się coś pożytecznego – bez względu na to, czy się pisze, czy nie.

Więc rozstajemy się w jakimś niedomówieniu, po wymianie telefonów (udało mi się przypomnieć, jak się ta dziewczyna nazywa – sukces prawdziwy).

Słońce świeci, Pałac Staszica mam za plecami, z Nowego Światu wjeżdża w Krakowskie limuzyna z ciemnymi szybami, ptaszęta świergolą, rozdawacze ulotek wciskają mi dwie: kredyt dla emerytów i szkoły średnie dla młodzieży.

W sumie – nie wiem, czy piszę, czy nie.

A wy? PISZECIE?

Ilustracja otwierająca: Krakowskie Przedmieście po 1893 roku, widok na Pałac Staszica

Źródło: domena publiczna

7 Komentarze: “Piszesz coś?

    1. Ooo. To mi przypomina, że kiedyś funkcyjni w redakcjach mówili o sobie „dziennikarz niepiszący”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *