No kids zamiast dyktatury bachorów!

Urodziłam dziecko, wychowałam trzy koty i trzy psy. Pawie, bańki i kupy tego inwentarza w zupełności zaspokajają moje zapotrzebowanie w tym zakresie. Cudzych nie potrzebuję. No kids! Twoje dziecko – twoja sprawa. Nie oczekuj, że ci go przypilnuję, wychowam i nauczę jeść nożem i widelcem. Mam inne rzeczy do roboty. Decydując się na dzieci, wziąłeś na siebie obowiązki. Nie przerzucaj ich na innych albo przyznaj, że jesteś niewydolny wychowawczo i oddaj te dzieci komuś, kto wie, jak się nimi zajmować.

 

Nius z wczoraj jest taki, że pewien włoski restaurator nie zdzierżył i na drzwiach swojego lokalu wywiesił kartkę: „Z powodu wynikających z braku wychowania niemiłych epizodów obecność dzieci poniżej 5 lat, a także wózków i fotelików nie jest mile widziana w tym lokalu” (więcej na ten temat tutaj , jeśli ktoś jest w życzeniu).

Ja tam go rozumiem.

Nie akceptuję dziecięcych wyścigów między stolikami, brudnych łapsk koło mojego talerza i wrzasków. Niedawno zostałam uszczęśliwiona towarzystwem dwuletniej damy, która gapiła się na mnie jak cielę na malowane wrota, puszczając nosem bańki. Rodzice nawet nie zwrócili uwagi na to, że ich dziecko odeszło od nich i zawisło przy moim stoliku niczym pawian. Innym razem był to około trzyletni dżentelmen, wokół którego roztaczała się perfuma dwugodzinnej kupy. Owszem – był tam pokój dla rodzica z dzieckiem i nawet możliwość kupna pieluch. Rodzice jednak nie odczuwali takiej potrzeby. No nic dziwnego w sumie, skoro ze swoim ekskrementem wędrował od stolika do stolika, uszczęśliwiając nim obcych ludzi.

To, czy lubię cudze dzieci czy nie, ma n-rzędne znaczenie. Nie muszę ich lubić. Nikt mi za to nie płaci. Nie kiszę ich w beczkach po kapuście, nie pakuję ich w śliski kocyk, ale też proszę ode mnie nie wymagać, żeby ślady ich butów na moim płaszczu albo paw miał wywołać u mnie ekscytację. Urodziłam dziecko, wychowałam trzy koty i trzy psy. Pawie, bańki i kupy tego inwentarza w zupełności zaspokajają moje zapotrzebowanie w tym zakresie. Cudzych nie potrzebuję.

A propos paw. Jednej z moich koleżanek taki puszczony samopas dzieciak obrzygał nowiuteńką torebkę. Rodzice rzyganta wzruszyli ramionami i prychnęli, że to tylko dziecko.

Uwielbiam ten tekst: TO TYLKO DZIECKO!

Tylko że ja nie do dziecka mam pretensję, a do dorosłego. I o to w tym chodzi. Czy słyszał ktoś o wypadku, kiedy krowa wlazła w szkodę sąsiada, a właściciel powiedział: „Przecież to tylko krowa?” Nie roszczę sobie do tej myśli praw autorskich, bo jest ona mojej córki. Tak, mam dziecko. Trzymałam je za rękę w sklepie, nauczałam, żeby nie krzyczało i nie biegało w przestrzeni publicznej i nie ciągałam po knajpach, dopóki nie nauczyło się zachowywać w sposób cywilizowany.

I właśnie tu jest pies pogrzebany. Jak to powiadają: hund begraben (he, he – coś tu śmierdzi). Dopóki dziecko siedzi przy stole i je jak człowiek – nic do niego nie mam. Natomiast jeżeli biega po lokalu (sklepie), wrzeszczy, wpada mi pod nogi, bierze do ręki moje rzeczy i zagląda mi do talerza – czuję się osaczona. Zazwyczaj zresztą proszę, żeby biegało gdzie indziej i komu innemu kopało nogą w krzesło (najlepiej rodzicowi), a jak zagląda mi do talerza to pytam, czy jest głodne i na co ma ochotę. Nie mam pretensji do dzieci. Mam pretensje do rodziców, którzy nie pilnują swojego pomiotu i nie czynią nic, żeby go ucywilizować. Granicę mojej cierpliwości wyznaczają rodzice niepilnujący  swojego przychówku i odpowiedzialność za ten przychówek przerzucający na innych.

Ja wiem, że zaraz w takich okolicznościach pada pytanie: to gdzie niby dziecko ma się nauczyć tych cywilizowanych zachowań. Otóż myślę, że przede wszystkim w domu. W domu można ćwiczyć do upojenia. Można też ćwiczyć w miejscach publicznych, o ile rzeczywiście jest to nauczanie zachowania, a nie puszczenie dziecka w przestrzeń publiczną jakby to był wolny wybieg.

W niektórych krajach są strefy no kids i osiedla, które nie są kinderfreundlich. Nie widzę w tym nic nagannego. Proszę mi nie mówić o dyskryminacji. Do męskich klubów kobiety nie mają wstępu. Do damskich klubów mężczyźni nie mają wstępu. Do niektórych lokali nie wpuszcza się ludzie niestosownie ubranych. A dzieci mają mieć wstęp wszędzie? Savoir vivre nie jest demokratyczny, taka jego natura. Zgoda na brak demokracji moja jest taka, że doprawdy nie wszyscy muszą wszędzie bywać i to bywać na równych prawach.

Jedna z moich koleżanek, wychowywana w tych wiktoriańskich klimatach, gdzie dzieci były sadzane przy osobnym stole (i słusznie, bo brudzą siebie i otoczenie, hałasują i psują ogólną estetykę i intelektualny dyskurs, a także jedzą zazwyczaj inne potrawy) oburzała się, kiedy podchodząc do stołu dorosłych, słyszała: „A ty co, do towarzystwa należysz?”. Teraz sama to mówi swoim dzieciom (i przyznaje, że nie bez satysfakcji). No dobra, uważam, że to akurat paskudne zachowanie. Niemniej lubię te wiktoriańskie klimaty. Równość równością, braterstwo braterstwem, a jakiś porządek powinien być. Poza tym dzieci naprawdę śmiertelnie się nudzą z dorosłymi.

Te wiktoriańskie pomysły na wychowanie były zresztą odpowiedzią na perwersje romantyczne, kiedy to podlotki robiły za muzy i brylowały na salonach. Ale kiedy same dorosły, natychmiast odesłały swoje dzieci z salonów tam, gdzie ich miejsce, to jest do dziecinnego pokoju.

Żyj, i daj żyć innym. Twoje dziecko – twoja sprawa. Nie oczekuj, że dla mnie będzie ono takim samym skarbem, jak dla ciebie. Że ci go przypilnuję, wychowam, będę chronić przed wszelkimi niebezpieczeństwami i nauczę jeść nożem i widelcem. Mam inne rzeczy do roboty. Decydując się na dzieci, wziąłeś na siebie obowiązki. Nie przerzucaj ich na innych albo przyznaj, że jesteś niewydolny wychowawczo i oddaj te dzieci komuś, kto wie, jak się nimi prawidłowo zajmować.

Ja tam nie boję się przyznać, że cudze dzieci nie budzą we mnie takiego entuzjazmu jak moje własne. Zwłaszcza że własne też mnie nieraz wkurwiało. Chociaż czasami ogarnia mnie zwątpienie – miewam do siebie żal o to, że tak wychowywałam moją córkę, jakby jej potrzeby były mniej ważne od potrzeb innych ludzi. Uciszałam, kiedy krzyczała, nie zachwycałam się, kiedy przerywała rozmowę, trzymałam za rękę i nie wysadzałam pod cudzym grajdołem. Umie się zachować i uszanować innych. Lecz wątpię, żeby ją to czyniło szczęśliwszą i pomagało żyć w świecie, w którym dyktaturę sprawują rozwydrzone bachory.

 

Ilustracja otwierająca: Karen Arnold, Niegrzeczne dzieci.

Źródło: domena publiczna

7 Komentarze: “No kids zamiast dyktatury bachorów!

  1. Nie wiem czy śmiać się czy płakać. Jako ojciec próbujący wychowywać 1,5-roczną latorośl, z jednej strony pękam ze śmiechu wyobrażając sobie jakie to straszne rzeczy wyczyniają Ci te okropne dzieci, a z drugiej płakać mi się chce nad tym jak bardzo wyprowadzają Cię z równowagi, że musisz pisać tak zjadliwe posty. Wyluzuj Filipie! ;-)

    1. Ja tam, proszę Pana Ojca 1,5-rocznej panienki, jestem mamusią dwulatki i podpisuję się pod każdym słowem autorki. Do białej gorączki doprowadzają mnie przychodnie, place zabaw i inne takie, gdzie rzuca się w oczy, że większość rodziców ma w odległej galaktyce wychowanie własnych dzieci. A jak się im zwróci uwagę, że ich dziesięciolatek bije moją dwulatkę albo nie pozwala jej zjeść posiłku, to słyszy się, że „przecież to tylko dziecko!”.
      A poza tym wielkie pozdrowienia dla autorki (wychowałam się na Filipie, zawsze podejrzewałam, że Filip jest kobietą, Towary Mieszane były powodem kupowania Filipinki)! Właśnie odkryłam, że jest, istnieje i pisze!

  2. Dziękuję Ci za ten tekst.
    Wreszcie mam potwierdzenie, że ze mną wszystko w porządku.
    Zawsze mówiłam, że nienawidzę bachorów choć sama wychowałam trójkę dzieci (urodzonych z własnego wyboru, nie z przypadku).
    Wyrosły na wspaniałych ludzi, choć mój kolega – psycholog twierdził, że są „nadmiernie zsocjalizowane” (może właśnie dlatego tak wspaniale wyrosły).
    pozdrawiam Cię gorąco
    B

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *