Siedziałam u fryzjera, popijałam kawę i odczuwałam satysfakcję, że nie jestem na dworze, bo akurat obrzydliwie padało. Fotel dalej zasiadła klientka, na oko trzydziestka, i zaczęła się rozwodzić się nad tym, że ludzie powinni być odsyłani na emeryturę po 55 roku życia:
– No bo nie czarujmy się. Po 60. głowa już nie ta.
Spojrzałam w lustro. RZECZYWIŚCIE.
Ale zaraz pomyślałam: między odesłaniem na emeryturę a tą sześćdziesiątką, po której podobno mózg obumiera, jest pięć lat. Gdzieżeś je, niezabudko-dzidzibudko, posiała?! Poza tym to nie sądzę. Moja koleżanka o ksywie Stefan naukowo rozprawia o tym ze swoim promotorem, który jest specjalistą od funkcjonowania poznawczego. Po pierwsze – starsze osoby miewają problemy z pamięcią, a nie z rozumowaniem. Po drugie – stosują rozmaite techniki kompensacyjne. Problemy poznawcze mogą się ujawnić ewentualnie podczas badań laboratoryjnych, w zwykłych okolicznościach społecznych problemy te nie są zauważalne.
Zauważalne natomiast okiem nieuzbrojonym jest to, że żyjemy w takim kulcie młodości, w presji na nią, że bardzo trudno jest nie budować poczucia wartości na młodym wieku. To naprawdę wymaga wyzwolenia.
Biedne te kobiety po sześćdziesiątce. Urodziły się przed 1955 rokiem. Maturę wobec tego robiły przed 1973. Był to czas, kiedy nie istniała moda młodzieżowa. No naprawdę, był sobie taki świat, w którym nikt nie myślał o tym, że młodzież ma jakieś potrzeby i skłonna jest na nie wydać pieniądze. Młodzież zaspokajała je sama szyjąc, dziergając, kupując na ciuchach i w Peweksie. Owszem, to wtedy Barbara Hoff otworzyła Hoffland. W Warszawie. W szkole obowiązującym strojem był stylonowy fartuch z białym kołnierzykiem.
W reklamie pewnej kawy babcia mówi wnuczce, że na festiwalu rockowym nic a nic ubrań nie poplamiła błotem, bo wszyscy tańczyli bez ubrań. Tak: dzieci-kwiaty to dzisiaj emeryci. Serge Gainsbourg – ten od Je t’aime, niegdyś tak skandalizującego, to rocznik 1928, zmarł w 1991. Pierre Bachelet – który śpiewał w Emmanuelle – rocznik 1944. To oni mieli marzec 68, wolną miłość i świat bez AiDS. My dostaliśmy już resztki po nich.
Jakiś czas temu napotkałam tekst „Jak wyglądać dobrze po sześćdziesiątce”. Z rad i komentarzy wywnioskowałam, jakie są grzechy kobiet dojrzałych. Używają za mocnych perfum, noszą miękkie biustonosze, workowate ubrania itd, itp. Czyli: te niby starsze panie, gdy były młode, musiały zaspokajać oczekiwania rodziców, a teraz, kiedy są bardzo dorosłe – oczekiwania ludzi w wieku swoich dzieci i wnuków, żyjących w głębokim przekonaniu, że to one właśnie dopiero co seks wynalazły.
Ciekawe tylko, jak mają to zrobić, skoro już jakoby ryczące czterdziestki stają się niewidoczne dla producentów odzieży, co naprawdę drastycznie ogranicza pole wyboru. Sieci nie uwzględniają ich potrzeb. A te po sześćdziesiątce chyba w ogóle powinny się katapultować na jakąś bezludną wyspę i tam zamieszkać, żeby nie psuć humoru obsługantom w sklepach. Proponuję wziąć na zakupy matkę, babcię, ciotkę w przedziale 40-70 i metodą obserwacji partycypującej się przekonać, że kupienie czegokolwiek to nie je bajka. Na przykład dopadające w tym wieku choroby powodują, że podstawowym kryterium zaczyna być wygoda. Żeby chodzić pół dnia w obciskających gaciach i w biustonoszu z fiszbinami trzeba mieć niezłą kondychę. Na tej samej zasadzie można oczekiwać od ciężarnych, że będą mieć talię Scarlett O’Hary i bić rekordy w maratonach.
Do tego dochodzą nie wprost wyrażane oczekiwania społeczne na temat wyglądu dojrzałych kobiet (proszę zerknąć, co im oferują sklepy sieciowe; małe, osiedlowe butiki to już w ogóle piekło i szatani – rzeczy ciotkowate, workowate, kompletne bezstylowie). W jakiejś mierze tamten wpis i komentarze do niego też to czynią. Kobiety mają wyglądać dobrze. Tylko skąd mają brać te ubrania i skąd czerpać inspirację – tego nie wiadomo dokładnie. Modelki zwykle są anorektyczne i nieomal zawsze młode. Trzeba naprawdę wiele wyobraźni, żeby odsiać z tego, co prezentują, rzeczy, w których będzie się wyglądało sensownie w ogóle, a co dopiero po sześćdziesiątce.
Nie jest to typowo polska specyfika. Dość się naoglądałam programu „Jak się nie ubierać” Trinny i Susannah. Każdy odcinek to kolejny kocmołuch doprowadzony do porządku, a przecież żaden z nich nie pochodził z importu z Polski. Szczególnie wzruszył mnie odcinek, w którym zgromadzono dwieście emerytek brytyjskich. Wszystkie narzekały, że w sklepach nic dla nich nie ma i że są traktowane przez ekspedientów per nogam. I te dwieście rozsierdzonych emerytek poszło szturmem na galerię handlową. Zaprawdę, powiadam wam, siła w tych kobietach była większa niż w stadzie nastoletnich pawianów.
Oglądam czasem blogi poświęcone dojrzałemu stylowi i dostrzegam dwie tendencje. Albo te kobiety są rzeczywiście bardzo dobrze ubrane – ale trochę jednak nadmiernie wyjściowo, nie jest to codzienne ubranie (savoir vivre zna pojęcie „nadubrania” – jest to bardzo poważne wykroczenie), albo tak, że w głowie brzęczy mi określenie: Córka Schizofrenika. Jakby założyły na siebie wszystko to, czego do tej pory nie miały odwagi założyć (bo młodość pełna jest kompleksów). I są dzięki temu pastiszem tego, co powiedziała Stefania Grodzieńska: „Już nic nie muszę”.
Co do perfum natomiast to mam dwie hipotezy. Po pierwsze, kiedy długo się używa jakiegoś zapachu, przestaje się go czuć. W związku z tym wierność jednemu zapachowi może powodować coraz intensywniejsze polewanie się perfumami. Druga hipoteza jest taka, że skoro słabną wszystkie zmysły (czego spektakularnymi przykładami są słuch i wzrok), to dlaczego by nie węch?
Ilekroć rozmawiam z osobami prowadzącymi grupy rozwoju, mówią mi, że najbardziej wyluzowane i twórcze są kobiety po sześćdziesiątce. Jest w tym sens – już im wisi opinia innych, rodzice im mogą napsiutać itd. Myślę, że jakąś część ludzkości uszkadza umysłowo i emocjonalnie mit „pracy w młodym zespole”. Młodym, czyli niedoświadczonym, nieprzewidywalnym i niestabilnym.
Jestem przekonana, że lekceważący i spychający na margines ludzi starszych sposób traktowania, to cecha społeczeństw rozwiniętych. W kulturach tradycyjnych każdy zasługiwał na szacunek z innego powodu – młodzi z tytułu odwagi, starzy – doświadczenia. Jedni wnosili do wspólnej puli szaleństwo młodości, drudzy zachowawczość dojrzałości. Obie te wartości są cenne i się uzupełniają.
Myślę też, że traktowanie dojrzałych ludzi per nogam jest związane z pauperyzacją, z tym, że to nie klasa wyższa nadaje ton, tylko klasy niskie forsują swoje żenujące standardy. To dlatego publikuje się zdjęcia znanej niegdyś prezenterki telewizyjnej, obecnie ponad siedemdziesięcioletniej, i dyskusja o tym, że wygląda koszmarnie, że obejdzie się bez przebrania na Dziadołyn i że zaprzestanie operacji plastycznych daje taki oto skutek, jest nie tylko uprawniona, ale i angażująca dyskutantów tak, jakby od tego zależała przyszłość planety.
W świecie, w którym dominuje kult młodości, w którym konkurencja przeważa nad wspólnotą, a akcent pada na konsumpcję, tematyka egzystencjalna nie może być dobrze widziana. Przecież starzy ludzie samą swoją obecnością psują wizję świata, w którym zawsze jest się młodym, pięknym, dobrze ubranym, no i się nie umiera, a jeśli już, to w markowych ciuchach i ze wszystkimi zębami.
Młodzi myślą, że starzy są głupi. Starzy WIEDZĄ, że młodzi są głupi (powiedziała panna Marple).
Ten przełomowy moment, gdy chodząc po sklepach człowiek sobie uświadamia, że w odzieży z części przybytków będzie wyglądał jak dzidzia-piernik zaś w odzieży z pozostałych przybytków jak piernik.
No właśnie :) Przy czym kto powiedział, że te młode damy z kolczykiem w brwiach i nosach, w zimowej kufajce, w trampkach i przykrótkich spodniach z wystającą gołą kostką wyglądają nieidiotycznie?
Czytając ten tekst pomyślałam z czułością o mojej babci, która (ku rozpaczy moich rodziców) wmawiała mi, ze jestem księżniczką i nawet ubrana w worek po ziemniakach wyglądam cudownie.
Kazda kobieta powinna to usłyszeć chociaż raz w życiu.
Żądamy świata idealnego, a w nim takiej babci dla każdej dziewczynki!