Dzisiaj obiecany wpis o tym, jak używam swojego notesu. Powiedzmy sobie szczerze, otwarcie, nie unikając ryzyka: Bullet Journale, które można obejrzeć w sieci, są tak ozdobne, że mój to chyba jest dalekim krewnym BuJo. A może jest to, po prostu, męski notes…?
Tak jak pisałam W TYM WPISIE: nadeszła wiekopomna chwila, kiedy to skonstatowałam, że aplikacje mobilne do różnych rzeczy, które sobie naściągałam – zawalają mi pamięć telefonu, a ja ich nie używam. W dodatku po przesiadce z Androida na iOS trzy bardzo dobre, minimalistyczne aplikacje nie miały swojego odpowiednika dla iOS, a była wśród nich lista zakupów, więc bolało.
Przez lata przećwiczyłam masę rozmaitych kalendarzy. Żaden nie był dostosowany do moich potrzeb. To samo miałam z plenerami (w nie, na szczęście, w ogóle nie inwestowałam). Wszystkie one zostały pomyślane dla tych osób, które powiadają, że są „bardzo, bardzo, bardzo zajęte” i że mają „milion spraw do ogarnięcia”. Nie lubię egzaltacji, nie lubię przesady i nie rozumiem, co ludzie chcą osiągnąć, mówiąc w ten sposób. Co do mnie, to nie mam miliona spraw. Naprawdę ważnych zadań mam ze dwa w tygodniu. A czasem to i w miesiącu. Reszta to drobne, upierdliwe czynności, po prostu wpisane w życie. Nie mam potrzeby ich zapisywać ani o nich rozprawiać, żeby sobie dodać trochę prestiżu. W dodatku nie cierpię formatu A5; nie pisze mi się w nim wygodnie.
Fruwając po internetach natknęłam się na Traveller’s Notebooka. Zachwycił mnie minimalizmem, możliwością personalizowania, formatem. Być może zrobiłam źle, kupując podobny notes od polskiego rzemieślnika, który nazywa się po prostu „notes vintage”. A być może nie zrobiłam źle – tą kwestią nie będę się zajmować w tym wpisie (chociaż, oczywiście, to jest ciekawy temat: czy jesteśmy zobowiązani do kupowania wyłącznie oryginałów, jak bardzo niemoralne jest kupowanie podróbek i czy podróbki zawsze są złe).
Mój notes ma skórzaną okładkę i trzy zeszyty: w kratkę, w linie i szary do skrapbookingu, który odłożyłam i zastąpiłam go kalendarzem z Midori.
Zeszyt w kratkę
Służy mi wyłącznie do zapisywania rzeczy związanych z prowadzeniem bloga. Zapisuję w nim listę tematów do wykorzystania i drabinki do poszczególnych notek: luźne myśli, czasem jakieś kwestie ujęte w hasła i skróty myślowe, bo i tak wiem, o co chodzi. Znaczniki to kwadrat pusty (rzecz czeka na swoją kolej) i zapełnione (została wykorzystana). Być może po zapisaniu tego zeszytu sprawy związane z blogiem przeniosę do kalendarza, bo chociaż obecny podział bardzo się sprawdza, ma jedną wadę: notes jest ciężki, a ja lubię go mieć przy sobie, przy czym dużo chodzę piechotą.
Zeszyt w linie
W tym zeszycie zapisuję wyłącznie cytaty z czytanej literatury i oglądanych filmów. Oglądam sobie – dajmy na to – „Depresję gangstera”, a tam leci taki dialog:
Psychoterapeuta: – To naturalne w dzieciństwie. Młody chłopak chce zastąpić ojca, żeby całkowicie posiąść matkę.
Gangster: – Nie widziałeś mojej matki! Kompletnie ci odwaliło?!
To ja go ciach! do notesu.
Albo czytam sobie „Piękny styl” Stevena Pinkera. A tam taka perła: „Wyjaśniając dowolną ludzką wadę, najpierw sięgam po narzędzie zwane brzytwą Hanlona: nigdy nie przypisuj złej woli czemuś, co można zadowalająco wyjaśnić głupotą”. Zapisuję je również (co chyba nie wymaga uzasadnienia).
Znacznik w tym wypadku to puste kółko. Nie jestem z niego zadowolona, ponieważ nie jest dobrze widoczny, więc może go zmienię na gwiazdkę na przykład.
Kalendarz
Jak wspomniałam, kalendarz jest z Midori. Jedna strona – jeden dzień. Daty trzeba wpisać samodzielnie (takiego szukałam, chodziło o to, żeby mi potem nie świecił pustkami w dni, kiedy niczego nie planowałam i żeby nie marnotrawić papieru).
To się do pewnego stopnia sprawdziło. Potrzebuję tylko listy na konkretny miesiąc, na której zapisuję nietypowe rzeczy do zrobienia, jednorazowe spotkania itp.
Z tego powodu nie potrzebuję kalendarza tygodniowego i dziennego. O cyklicznych, regularnych spotkaniach albo obowiązkach i tak pamiętam i szkoda mi prądu na ich zapisywanie.
Znaczniki to – tak jak w przypadku bloga – kwadrat pusty i kwadrat wypełniony. Rzadko kwadrat ze strzałką w prawo – ten znacznik jest zarezerwowany dla rzeczy, które przechodzą na następny miesiąc lub jeszcze bardziej odległy termin i ma mi sygnalizować, żebym, układając listę rzeczy na kolejny miesiąc, nie zapomniała czegoś takiego przenieść.
Z perspektywy trzech miesięcy używania notesu stwierdzam, że nie muszę mieć wypasionego kalendarza z Midori (chociaż papier ma znakomity), tę funkcję może pełnić jakikolwiek zeszyt, przycięty do pożądanego rozmiaru. Takich zeszytów już trochę nazbierałam (przeklęty niech będzie dział papierniczy w TxxMax).
Listy dzienne, listy To Do
Czasami muszę je tworzyć, jednak z mojego punktu widzenia zawierają głupoty, których nie chcę przechowywać dłużej niż to jest konieczne. Zapisuję je na sklerokarteczkach, które przyklejam w notesie, a po wykonaniu wszystkich zadań wyrzucam bezlitośnie. W ferworze oczyszczania notesu z rzeczy zbędnych i doraźnych, wyrzuciłam też listę rzeczy do spakowania na wyjazd, czego teraz trochę żałuję, bo to była jednak lista uniwersalna, a istnieje domniemanie, że być może jeszcze kiedyś gdzieś wyjadę.
Spis treści, czyli indeks
Bardzo ważna rzecz w BuJo. Z powodu używania notesu w taki sposób, w jaki go używam, indeks jest mi tak potrzebny, jak rybie kij do golfa. Zamiast spisu treści mam zakładki, które zrobiłam z rozmaitych szpindli walających się po domu. Zakładki mi się bardzo sprawdzają, natomiast robiąc indeks pomyliłabym się niezliczoną ilość razy. Wiem co mówię: nie mam za grosz kultury kancelaryjnej, a kiedyś musiałam zajmować się sekretariatem i rejestrować pisma przychodzące i wychodzące, co owocowało tym, że pismo nr 123 następowało po piśmie nr 234. Dajcie mi dziennik podawczy dowolnej instytucji, a wysadzę ją w powietrze w ciągu kilku dni, generując nieludzki chaos.
Numeracja stron
Jestem wierząca w numerację stron, ale niepraktykująca. Numeracja stron ma rację bytu wtedy, kiedy ma się indeks. Ja nie mam indeksu. Poza tym ponumerowane strony, zanim zeszyt zostanie wypełniony treściami, to ból w sytuacji, w której z jakiegoś powodu strona musi zostać wyrwana. Oczywiście można strony numerować w trakcie zapełniania notatnika, ale my, ludzie chaotyczni a wiedzący gdzie co zapisaliśmy, nie mamy takich potrzeb. Numeracja stron w moim wykonaniu miałaby ten sam walor, co nadawanie przeze mnie numerów pismom wpływającym na dziennik podawczy. Strzeżcie się!
Kolekcje
Nie wiem, skąd się wylągł pomysł, że spis konfitur do zrobienia w roku bieżącym to jest kolekcja. Kolekcję, jak wspomniałam w poprzednim wpisie, to ma Ronald Lauder, muzeum Guggenheima albo Luwr. Takich pożal się Boże kolekcji zapisałam kilka. W jednej – rzeczy do ugotowania w lipcu, w drugiej – rzeczy, które chciałabym robić więcej i częściej, bo mi sprawiają przyjemność. Obie te listy były skazane z góry na bycie pobożnymi życzeniami. Gotować nie lubię jak mało kto, więc zrobiłam tylko jedną rzecz i to mnie wyczerpało tak, że jeszcze w sierpniu to wspominałam. Druga lista była skazana na niezrealizowanie z powodu komplikacji rodzinno-osobistych; w sumie układając ją miałam świadomość, że jest nie do zrealizowania. Niebawem jednak wrócę do niej i zastanowię się, co zrobić, żeby jednak wcielić ją w życie. Na jeszcze innej liście zaczęłam wypisywać słowa, które zna mój pies – ta lista ciągle jest uzupełniania; na upartego można ją nazwać kolekcją, chociaż uważam, że kolekcja to jest coś materialnego (z tego powodu słownik to słownik, a nie kolekcja). O pozostałych nie opowiem, bo są osobiste.
Narzędzia
Piszę długopisem Troika (po prawej) lub Jordi Labanda (po lewej) albo ołówkiem. Tu wypasiony ołóweczek Midori. Przykra prawda jest taka, że najlepiej pisze mi się takim w sumie drapakiem – Pilotem G-2 (05) i mechanicznym ołówkiem Pilot Réxgrip 0,5 , które nie wyglądają szczególnie atrakcyjnie, ale za to świetnie leżą w ręce.
Ozdobaski, gadżety, pierdolety
Jakoś mi się nie sprawdzają. Nie mam też potrzeby – co bywa praktykowane przez fanów, a zwłaszcza fanki BuJo – używania kolorowych długopisow, kolorowych cienkopisów i innych kolorowych pizdryków. Jestem dziewczynka z kredkami (metalicznymi).
W notesie używanym po mojemu nie widzę zbyt wiele przestrzeni na zastosowanie naklejek. Nalepka „september” znalazła się w kalendarzu – bo mi się pisać nie chciało.
Mam natomiast dużą kolekcję pieczątek i nie waham się ich używać. Niektóre z nich są wybitnie odczapistyczne albo infantylne, ale mnie to nie przeszkadza: bo to mój notes i robię w nim to, na co mam akurat ochotę. Być może mam temperament i mentalność carskiej biurwy: lubię przyłomotać pieczątką w papier.
Ilustracja otwierająca: Skryba. Na razie kaligrafuje, a ozdobaski zrobi potem (Bestiariusz z Aberdeen, Folio 810).
Podobne: BuJo, czyli Bullet Journal
z zapartym tchem czytałam;)
I tak sobie pomyślałam że ja jednak mam takie BuJo od czapy.
Jest ci ono formatu A4 !!!! w kratkę ma kartki i kuźwa mam nawet KOLEKCJE !!!
1…zeszyt w twardej okładce (z obrazkiem roweru nad morzem),w którym umieszczam rysunki,etapy tworzenia pracy (szyję quilty,pościel dziecięcą i takie tam),schematy by potem szyć „od ręki”.
2…kolekcja- co miesiąc wpisuję ile czego uszyłam bo trzeba wystawić fv !
3…WIELKA kolekcja to remanent z natury który muszę robić no raz a bywa dwa razy do roku.
4.czasem na szybko wpisuję tam zamówienia telefoniczne klientow.
HM, czyli i mnie to dopadło.
No kto by pomyślał ?
Mam tylko nazwy miesięcy w tytule i wystarczy…Ba mam nawet zakładki jeśli kawałek szmatki z próbkami ściegów można tak nazwać;)
No widzisz! Jeden stawia na funkcjonalność, dla drugiego szaleńczo ważne są szlaczki, liternictwo i ozdoby. Gałganek z próbkami ściegów jest niesamowitą zakładką!
Niesamowicie podoba mi się Twój blog :) Jest interesujący, ładny i piszesz w nim składnie oraz z sensem!
Dziękuję!Bardzo mi miło!